Oszukany
Dziś wpis trochę dziwny, bo dotyczący kina. Kina akcji, dodajmy. Dość już wiekowego. Najpierw jednak małe wyjaśnienie - od czasu do czasu wpadam w "ciąg" filmowy lub książkowy (rzadziej muzyczny), kiedy to skupiam się na jakimś jednym twórcy i po kolei odświeżam sobie jego "dzieła". Tak jest obecnie z książkami Agaty Christie, tak było niedawno z filmami Stevena Seagala (he, he). No właśnie, jakoś wzięło mnie na kino akcji - od dwóch mniej więcej tygodni męczę filmy z Jeanem-Claudem van Damme.
Dobre złe kino
Wiadomo, że produkcje w rodzaju "Liberatora", "Kickboxera" czy "Commando" żadnymi ambitnymi produkcjami nie są. Są za to uczciwymi filmami klasy "B", takimi, rozumiecie, miłymi kompanami do zjedzenia dobrej pizzy w sobotni wieczór. Człowiek się odpręża i ma niezłą frajdę oglądając machającego nogami van Damme'a czy machającego rękami Seagala. Nie bez wpływu na ogarniającą mnie nostalgię są wspomnienia z pierwszych seansów, jeszcze na kasetach VHS z wypożyczalni. Ech, to były czasy, a człowiek był taki młody!...
Przechodzimy powoli do sedna
Generalnie filmy Seagala jakoś łatwiej mi się oglądało. Te z van Damme są jakieś takie nijakie, wyłączając "Kickboxera" oraz "Krwawy sport". Te dwa są dla mnie-nastolatka wręcz kultowe, zwłaszcza pierwszy, znany w erze VHS jako "Karate Tygrys 3". Tam było wszystko - wspaniały oponent w postaci psychopatycznego Tong Po, tłukącego nogami w betonowe filary w ramach treningu; był młody van Damme, który u tajemniczego mistrza Xiana pobierał ciężkie nauki, by zemścić się za okaleczenie brata; był wątek miłosny z uroczą bratanicą Xiana, Mylee. Źli byli źli, dobrzy byli dobrzy (choć niektórzy musieli się przełamać w kulminacyjnym momencie). No i ta finałowa walka wśród posągów i pochodni, ręce w sznurach, maczane w żywicy i tłuczonym szkle!... Okropnie wszystko naiwne (patrząc dzisiaj), ale w taki ujmujący sposób, że człowiek uśmiecha się z politowaniem i ogląda dalej.
Dlaczego oszukany?
A, bo wiecie... Sam się prosiłem. Zobaczyłem, że nakręcono część drugą "Kickboxera". Obejrzałem. I powiadam Wam, dawno nie widziałem gorszego przykładu sequela. Nie dość, że spaskudzono mistrza Xiana (ten sam aktor, ale zamiast mądrości i tajemniczości mamy głupie opowiastki o zwierzętach), Tong Po okazuje się kretynem, mordującym Kurta i Erica Sloanów (główni bohaterowie "jedynki") za pomocą pistoletu (!), to na dodatek nagle okazuje się, że Kurt i Eric mają... trzeciego brata, Davida. A David (na oko lat dwadzieścia), jest uznanym mistrzem i nauczycielem (sypie maksymami jak z rękawa), który na dodatek lata temu zakończył karierę. Całość fabuły da się streścić słowami: Tong Po musi odzyskać honor pokonując Davida, a żeby ten chciał z nim walczyć, trzeba zabić jego najlepszego przyjaciela.
Gdzie tu oszustwo? Ten film to przykład żerowania na popularności tytułu. Nie daje za grosz rozrywki i nie jest nawet kinem klasy "C" - błąka się gdzieś w końcówce alfabetu. Wcale się nie dziwię, że ani van Damme (Kurt), ani Dennis Alexio (Eric) nie chcieli mieć z nim nic wspólnego - szkoda, że Dennis Chan (Xian) się zgodził.
E, marudzę, wiem. Czego się spodziewałem? Po prostu kolejnego filmu klasy "B", który w jakiś zgrabny sposób nawiązałby do pierwowzoru. A dostałem głupie kino familijne (część wątków jak z seriali Disneya), przeplatane z idiotycznymi walkami i kretyńskimi dialogami...
Ale w czym problem?
Właściwie w niczym. Impulsem do tego wpisu był jedynie żal, że "Kickboxer 2" zepsuł mi przyjemność z nostalgicznego powrotu do kina lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Omijajcie go i nie dajcie się nabrać, że w obsadzie jest Xian i Tong Po - są tylko mikrymi cieniami samych siebie.
Zamiast "Kickboxera 2" lepiej obejrzeć "Rambo", co niniejszym czynię.
To ja sobie pomilczę. Na kinie totalnie się nie znam i nie przepadam. Mogę się wypowiedzieć na temat książek. Kryminały Agathy pochłaniam chętnie.:))) Ogólnie lubię kryminały. Czasem się rzucę na jakąś klasykę. Nie znoszę ckliwych romansideł. Lubię książki, przy których mogę się pośmiać. Chociaż kiedyś narobiłam rodzicom obciachu, bo zaczęłam czytać na dworcu kolejowym Lema i dotarłam do kurdli w ściorgach. Ryknęłam takim śmiechem, że rodzice przestali mnie znać.:)))
OdpowiedzUsuńNo, to książkowy repertuar mamy podobny. Uwielbiam Lema, a jego bladawce i obrzydzenie, jakie budzą u mineralno-metalowych mieszkańców Wszechświata to mistrzostwo świata :D No, że już o Klapaucjuszu i Trurlu nawet nie wspomnę :D
OdpowiedzUsuńA Christie bardzo lubię, chociaż toleruję tylko Poirota i pannę Marple - już Tommy i Tuppence to nie to (pomijam inne kryminały bez tych głównych postaci). Choć przyznam, że i do Sherlocka mam słabość i trudno mi wskazać, którego z detektywów (Poirota czy Holmesa) lubię bardziej - na szczęście można lubić obu :D
Ciekawe, bo ja też nie przepadam za parą na T. Wolę Poirota i pannę Marple.:)))
OdpowiedzUsuń