Dorosłość
Podobno człowiek wtedy staje naprawdę dorosły, kiedy zaczyna samodzielnie załatwiać sprawy w urzędzie. Może to i racja. A jak każdemu dorosłemu wiadomo, urzędy zupełnie za darmo dostarczają rzetelnej, nieskrępowanej rozrywki każdemu chętnemu.
Tytułem wstępu
Spłaciłem mieszkanie, czego konsekwencją jest wykreślenie hipoteki z księgi wieczystej. Niby - jak wyczytałem w kilku artykułach - hipoteka "zdejmuje się sama" w chwili spłaty kredytu, ale jednak trzeba pofatygować się osobiście do sądu i "zadbać o szczegóły".
Scena pierwsza
Oczywiście, do urzędu nie idzie się z pustymi rękami. Trzeba mieć w nich odpowiednie podanie lub wniosek, do tego niezbędne załączniki i (jakże by inaczej) dowód wpłaty określonej kwoty na określone konto. Wiadomo. Żeby dokładnie wiedzieć, co jest potrzebne, nie wystarczy poczytać w internecie - bo tu zwykle doradzających stron jest sporo, a każda zawiera nieco inne informacje. Należy więc wykonać obowiązkowy telefon do urzędniczej infolinii, gdzie miła inaczej pani poinformuje nas głosem zimniejszym od zestalonego azotu, co będzie potrzebne i w jakich ilościach.
Scena druga
Skoro wiemy już co, należy to coś zdobyć. Oszczędzę Wam opisu ponad miesięcznej batalii, jaką stoczyłem z jednym z dużych banków o wystawienie potrzebnych pism. Dość powiedzieć, że sprawa potrzebowała czterech reklamacji i skończyła się telefonem do dyrektora oddziału. Ostatecznie plik dokumentów zdobyłem i po wpłaceniu 100 złotych na konto sądu byłem gotowy. Niemal.
Scena trzecia
Pismo z banku, pełnomocnictwa i dowód wpłaty to jednak za mało. Trzeba wypełnić czterostronicowy KW-WPIS, bo bez tego nic. Wypełniałem tylko dwa razy, więc nie jest to trudne, najgorzej idzie wykreślanie niepotrzebnych pól. Koniec końców wniosek był gotów, więc tylko (zgodnie z radą jednego portalu) zrobiłem jego kopię i zapakowałem wszystko do teczki (głupio byłoby w ostatniej chwili coś zapodziać, prawda?)
Scena czwarta - kulminacja
7:30. O tej godzinie otwierają się podwoje sądu - przynajmniej teoretycznie. Po zderzeniu się najpierw ze składanym "płotkiem" blokującym przejście, a potem z brzuchatym strażnikiem, utknąłem na chwilę na bramce wykrywającej metal. Po pięciu próbach i wyjęciu wszystkiego z wszystkich kieszeni ochrona stwierdziła, że "piszczą" moje szelki. Wszedłem.
Okazało się, że czasu mam mnóstwo, bo "biuro podawcze" (czyli okienko) jest czynne od 7:45. Numerków nie ma, trzeba utworzyć normalną kolejkę i w niej czekać. Na szczęście byłem pierwszy.
7:46 - hałas żaluzji i stuk drewnianej zaślepki okienka wyrwał mnie z odrętwienia. Rzuciłem się do okienka z plikiem papierów i... wiuuuu, przeciąg wyrwał mi je z ręki i rozrzucił po posadzce. Ludzie z kolejki za mną nie kryli radosnej pogardy.
Zebrałem jednak wszystko i niezrażony przekazałem pani w okienku z pokojowym słowem "Proszę". W końcu co. Niestety, w odpowiedzi otrzymałem pytanie, co to za dokumenty i dlaczego daję je pani w okienku. Za sugestię, że to przecież "biuro podawcze" usłyszałem, że pani takich dokumentów nie przyjmuje. Powściągnąłem język, dzięki czemu dowiedziałem się, że moim celem jest pokój 24. Alleluja!
7:53 - czekam pod pokojem 24. W środku starsza pani walczy z urzędniczką, obok młodzi ludzie z rozpalonymi twarzami wypełniają jakiś wniosek. Starsza pani poddaje się i wychodzi, wchodzę ja.
Jak się można spodziewać, dwukrotne wypełnianie wniosku KW-WPIS według wzoru z internetu nie dało spodziewanych efektów. Pani z pokoju 24 szybko odnalazła błędy. Tylko dzięki wrodzonym talentom i opanowanej do perfekcji sztuce negocjacji udało mi się nanieść poprawki na oryginalny wniosek, unikając przepisywania go po raz trzeci.
Chwila ciszy. Stuk. "To dla pana". "Dziękuję".
Oklaski
Uf. Wmawiam sobie, że to przez brak doświadczenia. W urzędach bywam raz czy dwa do roku, nie jestem dostatecznie otrzaskany. Nie jestem też dostatecznie odporny. Muszę to zmienić - w końcu trzeba kiedyś dorosnąć!...
No tak. Na urzędników trzeba mieć odpowiednie sposoby.:))) Problem tylko żeby trafić na właściwy.:)))
OdpowiedzUsuń