[O] Castlevania (serial)

Na Castlevanię ostrzyłem sobie zęby już od dłuższego czasu - lubię anime, lubię opowieści o wampirach, lubię postać Drakuli. Nie przerażała mnie wizja dość brutalnego przedstawienia świata, za to intrygowało przedstawienie świata, które obejrzałem w jednym z trailerów. Co może pójść nie tak?

Od razu piszę też, że nie jestem fanem czy znawcą gier, na których (ponoć) oparto serial - oglądałem go zupełnie bez przygotowania i bez żadnych oczekiwań.

Pierwszą rzeczą po uruchomieniu odcinka numer jeden było, naturalnie, przełączenie języka na japoński - z jakichś względów anime wolę oglądać właśnie z towarzyszeniem tego języka. I przyznam, że początkowo byłem zaintrygowany. Zainteresowanie rosło aż do końca sezonu, nic zatem dziwnego, że rzuciłem się też na kolejne.

Fabuła - kto nie chce znać, omija!

Opowieść serialowej Castlevanii osnuta jest na koncepcji, że Vlad Tepeș poznaje mądrą kobietę, która imponuje mu swoim dążeniem do poznawania wiedzy i pomagania ludziom. Stają się małżeństwem, jednak szczęście trwa niezbyt długo. Podczas nieobecności Vlada, jego żonę chwytają ludzie arcybiskupa, który widzi w niej czarownicę. A, jak to bywa, czarownice pali się na stosie.

Vlad, dowiedziawszy się o losie ukochanej, objawia się ludziom i zapowiada, że za rok wróci, by wywrzeć pomstę. I faktycznie, po roku na Wołoszczyznę spada plaga nocnych stworów, które mordują i pożerają.

Wtedy poznajemy Trevora Belmonta, potomka rodziny od wieków walczącej z wszelkim plugastwem. Ratuje on z opresji Syphę Belnades, magiczkę Mówców, tajemniczego zgromadzenia przekazującego sobie wiedzę w postaci ustnej. Razem odnajdują Adriana Tepeșa, zwanego Alucardem, który próbował powstrzymać ojca, ale został przez niego pokonany. Teraz cała trójka rusza przeciwko Drakuli, który tymczasem gromadzi armię, tworzoną dla niego przez dwóch Diabelskich Kowali. Potem sprawy się nieco komplikują i mimo śmierci Vlada pozostaje jeszcze wiele rzeczy do zrobienia...

Fabuła fabułą, ale...

Fabuła jak fabuła, nawet ciekawa, zwłaszcza duże nadzieje robiłem sobie po pojawieniu się czterech wampirzych sióstr pod wodzą Carmilli. W sumie to właśnie śledzenie fabuły ratuje serial, bo w pewnym momencie mamy do śledzenia naprawdę sporo wątków: główna para bohaterów, Alucard (który w pewnym momencie odłącza się od drużyny), Carmilla i wątki obu Kowali czy magik Saint Germain.

Kłopot w tym, że serial staje się mniej więcej w połowie bardzo monotonny. Trochę gadania i kwadrans walki, brutalnej, ale bardzo przewidywalnej. Potem znowu gadanie i znów nawalanka, która praktycznie zawsze kończy się po myśli głównych bohaterów. Ci z kolei, nawet jeśli odniosą jakieś lekkie rany czy są zmęczeni, to i tak wygrają kolejną walkę. I kolejną, i jeszcze jedną. Doszło do tego, że kiedy w finale Belmont zdaje się ginąć, to ani przez chwilę nie wątpiłem, że nic mu się nie stało takiego i wróci do swoich... No i zgadnijcie, wrócił?

Myślę, że twórcy mogliby się sporo nauczyć od scenarzystów Claymore, gdzie główna bohaterka często dostawała spore "bęcki", nawet straciła rękę, ale jakimś cudem rosła w siłę, tak jak rośli w siłę wszyscy jej kolejni przeciwnicy. Rosła też stawka i nigdy nie było wiadomo, czy nadchodząca walka to ta, gdzie główna bohaterka wygra, czy jednak tym razem polegnie i będzie musiała szukać innych rozwiązań.

W Castlevanii możemy być pewni, że Belmont i Belnades poradzą sobie ze wszystkim, a już zwłaszcza gdy wspomoże ich Alucard. Tutaj po prostu nie ma żadnej gradacji, wszystkie potwory, wampiry, czyli ogólnie przeciwnicy są niemal tak samo silni. Oczywiście, wampirzy szefowie, czyli Drakula lub Carmilla wytrzymują nieco dłużej, ale w ich przypadku dzieje się coś dziwnego. W jednym momencie pokazują jakieś niesamowite zdolności, którym bohaterowie nie byliby w stanie sprostać, a w momencie kolejnym po frajersku tracą przewagę i życie.

Na tym tle wybija się jedna scena - scena z Vladem i Adrianem, w dziecięcej sypialni. Tu przez chwilę miałem nadzieję, że serial skręci na troszkę poważniejsze i bardziej wciągające tory...

Ostatecznie

Ostatecznie zatem jest to serial bardzo "letni", który można, ale wcale nie trzeba obejrzeć. Nic się nie straci (poza czasem), ale i nic się nie zyska (poza obejrzeniem sprawnie zrealizowanej kreskówki z japońską ścieżką dźwiękową - za to zawsze plus!). Na pewno nie jest to poziom Claymore czy Death Note, nawet Cowboy Bebop pozostawił coś więcej w serduszku. Jeśli macie zatem do wyboru Castlevanię czy jeden z tych trzech pozostałych, Castlevanię zostawcie sobie na koniec.

Komentarze