Z archiwum K - "Żniwa"

W ostatnim czasie mam ograniczone możliwości fotograficznego wychodzenia w plener, stąd powstał pomysł, by pochylić się nad posiadanym archiwum i z niego czerpać materiał do wpisów. Chciałbym, by każdy taki wpis odnosił się do pojedynczej fotografii i zawierał - oprócz niej samej - także kilka słów na temat historii czy inspiracji, a w uzasadnionych przypadkach także opis obróbki (jeśli obróbka istotnie wpływa na postać fotografii).

Historia tego zdjęcia rozpoczęła się od pożyczenia przed urlopem od kolegi Bartka szerokątnego obiektywu Sigma 10-20, który podłączyłem do jedynego posiadanego wówczas aparatu, Nikona D50. Urlop spędzałem u rodziny poza miastem, okazji fotograficznych było mnóstwo. Z tego, co pamiętam, bardziej wolałem wówczas pospać i fotografować zachody słońca niż wstawać wcześnie, by w plenerze witać dzień. Bezpośrednią inspiracją do zrobienia zdjęcia była Mama, która opowiadała mi, że w drodze do pracy mija skoszone już pola, malowniczo wyglądające w porannym słońcu.

Przemogłem się więc, spakowałem sprzęt i wczesnym rankiem wsiadłem do samochodu, ruszając na objazd okolicy w poszukiwaniu odpowiedniego pola. Szybko okazało się, że nie jest to zadanie proste, ponieważ zawsze coś przeszkadzało - a to słupy energetyczne, a to pozostawione maszyny, a to stojące na horyzoncie budynki. W końcu zrezygnowany postanowiłem na najbliższym skrzyżowaniu zawrócić - i całe szczęście, że tak zrobiłem! Tuż przed kolejną wioską w oczy rzuciło mi się idealne pole, które widać na zdjęciu. Nie będę tworzył mitu, że długo szukałem odpowiedniego kadru, przemierzając skraj pola. Po prostu zrobiłem przynajmniej kilkanaście zdjęć z ręki z różnych pozycji. Bez rozkładania statywu (którego wówczas jeszcze w ogóle nie miałem), bez wężyka, bez oglądania się na histogram. W domu dopiero kazało się, że tylko to jedno ujęcie się nadaje do czegokolwiek. Pod względem obróbki trzeba było podnieść jasność i kontrast, zwłaszcza nieba - w oryginale zdjęcie wyglądało następująco:

Przyznam bez bicia, że więcej było tu szczęśliwego przypadku niż świadomej pracy nad kadrem, bo - z tego, co pamiętam - wiedziałem wówczas tylko o "regule", która odradza umieszczanie linii horyzontu w połowie obrazu. Cała reszta została zrobiona "na czuja" i choć dziś wiem, że podobnych zdjęć jest na kopy, w tym całe mnóstwo o wiele lepszych, to wcale się tej fotografii nie wstydzę.

Ciekawostką jest fakt, że zdjęcie to (również z poduszczenia Mamy) wysłałem na konkurs "Panoramy Leszczyńskiej" i nawet wygrałem jakiś album. Jaki, dokładnie nie wiem, bo "Panorama" nie była łaskawa mi go przysłać, ale zawsze to jakaś satysfakcja, zwłaszcza dla początkującego...

Komentarze

  1. No, nie powiem, zgrabnie Ci to zdjątko wyszło. Ja tam przysłałabym Ci nagrodę, ale jak widzisz, nie wszyscy potrafią docenić talent, czy choćby oko(i nos)fotografa :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, dziękuję :) Byłaby jednak książka więcej w kolekcji (tylko gdzie te wszystkie książki trzymać?) ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz