[O] Starzy mistrzowie - Oldfield i Jarre

Dzisiaj będzie trochę przekornie, a do wpisu sprowokowała mnie dyskusja na pewnym forum, poświęconym muzyce elektronicznej. Spotkałem się tam z ogólnym narzekaniem na "starych mistrzów", którzy zamiast nagrywać nowe rzeczy, odcinają kupony od sławy. Szczególnie oberwało się dwóm nazwiskom: Oldfieldowi i Jarre'owi. Ten pierwszy wydał wiosną "Return to Ommadawn", kontynuację "Ommadawn" z 1975 roku. Drugi z kolei nagrał w 2016 roku "Oxygene 3", nawiązujący do młodszego o 40 lat (!) "Oxygene".

Oldfield

Obaj panowie mają swoje "za uszami" i wielokrotnie już podpadali krytyce. Oldfield z uporem maniaka przez całe niemal zawodowe życie nawiązuje do płyty "Tubular Bells" - mieliśmy dwie kontynuacje ("Tubular Bells II" oraz "Tubular Bells III"), mieliśmy remastery, mieliśmy wersję symfoniczną, mieliśmy nagranie od nowa. Mieliśmy też (niestety) "pochodne" w rodzaju "Millenium Bell" czy "Tubular Beats". Ponadto po pobycie na Ibizie Mike skręcił w stronę popu i muzyki tanecznej, z czego wzięła się taka płyta jak "Light and Shade" czy późniejszy, niezbyt dobrze przyjęty "Man on the Rocks". A tu gruchnęła wieść, że powstaje druga część jednego z "kultowych" albumów, czyli "Ommadawn". Fani zadrżeli.

Na szczęście płyta jest - w mojej, ale chyba nie tylko mojej - opinii bardzo udana. To znów dwie dwudziestominutowe suity, to piękne melodie zgrabnie połączone w całość. Płyty słucha się z przyjemnością i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest przyjemniejsza w odbiorze niż nagranie z 1975 roku. Kontynuacja lepsza od oryginału? Tu się chyba udało.

Jarre

Pod adresem Jarre'a skierowane są inne zarzuty - że od czasów "Chronologie" z 1993 roku nie nagrał niczego nowego czy w ogóle czegokolwiek na przyzwoitym poziomie. Osobiście przesunąłbym cezurę na 1997 rok, kiedy ukazała się pierwsza kontynuacja "Oxygene" w 21 rocznicę wydania pierwowzoru. Choć wówczas płyta wydawała mi się nieco wtórna, przekonałem się do niej i w zasadzie od tych 20 lat słucham obu albumów "Oxygene" łącznie, jednym ciągiem, bo tworzą spójną całość. Ale nadszedł rok 2016 i Jarre zapragnął nagrać jeszcze trzecią część "Tlenu" - czy słusznie?

I tu pojawia się dylemat - bo płyta "Oxygene 3" zasadniczo jest w mojej opinii udana! Tyle tylko, że niepotrzebnie została włączona w skład trylogii. Gdyby nazwać ją inaczej i usunąć kilka zbyt czytelnych nawiązań, byłaby to wreszcie płyta, która może zamknęłaby usta krytykom Francuza. Można by mówić, że Jarre wreszcie nagrał samodzielnie album koncepcyjny na poziomie choć zbliżonym do dzieł z przeszłości. Jednak nazwa zobowiązuje i jako kontynuacja genialnego "Oxygene" z 1976 roku czy przyzwoitego "Oxygene 7-13" nowa płyta wypada dość blado.

Czyli co?

W sumie nie do końca wiadomo. Autorzy, jak to autorzy, mogą z własnym dorobkiem robić, co im się podoba. A co z oczekiwaniami słuchaczy? I tutaj jest chyba pies pogrzebany. Bo słuchacze są trochę jak inżynier Mamoń - lubią to, co znają. Trudno im się dziwić, w końcu "za coś" lubią danego artystę i nie każdy eksperyment musi się podobać. I ostatecznie sprawa sprowadza się do jednego: czy te nowe płyty kupimy i będziemy ich słuchać? Ja "Return to Ommadawn" słucham. "Oxygene 3" też, choć nie dograłem go jeszcze do utworów z pierwszych płyt. Na razie mi do nich nie pasuje...

Komentarze

  1. Oldfielda kojarzę.:) Jarre'a znam i bardzo lubię. Jego koncertem byłam zachwycona.:) Nie żebym byłą znawcą czy coś, ale lubię słuchać i dosyć emocjonalnie podchodzę do niektórych utworów.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Man on the Rocks" - to najlepsza płyta Oldfielda - może nagrać drugą podobną :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz