[O] Czarodziej czy Wdowa?

Żona wykupiła na czas jakiś abonament w Disney Plus dla Perełki, więc postanowiłem skorzystać i trochę nadgonić zaległości w MCU, czyli Marvel Cinematic Universe. Czeka kilka seriali (WandaVision, The Falcon and the Winter Soldier, Loki, What if?..., Hawkeye, Moon Knight) oraz trzy filmy, które mnie jakoś ominęły: Eternals, Czarna wdowa i Doktor Strange: Multiwersum obłędu. Te dwa ostatnie udało mi się nadrobić w miniony weekend.

Ostrzeżenie

Tradycyjnie ostrzegam, że mogę zdradzić pewne elementy fabuły i popsuć komuś przyjemność z oglądania, dlatego - jeśli ktoś planuje sobie seans - niech wróci już po fakcie. Za to podpowiem, że bardzo warto przed Doktorem Strange'em obejrzeć serial WandaVision - bez tego możecie doznać dość przykrego zawodu, który był moim udziałem, jako że serialu nie widziałem...

Dobra, ale dobre to?

Muszę jeszcze chwilę lać wodę, żeby nikomu się wzrok nie ześliznął z poprzedniego akapitu i nie przeczytał czegoś nieodpowiedniego. Powiem może zatem, że filmy oglądałem w kolejności: najpierw Doktor Strange, a potem Czarną wdowę - być może miało to jakiś wpływ na ostateczną ocenę obu filmów. Kolejność wynikała jednak z tego, że lubię postać Strange'a, a że lubiłem też animowanego Spider-Mana, gdzie chyba pierwszy raz wprowadzono multiwersum, to i apetyt miałem spory. Na wszelki wypadek starałem się nie oglądać trailerów - wiedziałem tylko, że będzie dużo komputerowych efektów i Wanda.

Fabułę nowego Strange'a da się streścić tak: w życiu czarodzieja pojawia się dość nagle pewna dziewczyna, America, która mając potężną (ale niekontrolowaną) moc jest celem jakiegoś mrocznego bytu, który próbuje ją pojmać i tę moc odebrać. Okazuje się, że ową mroczną istotą jest... Wanda, która (jak się domyślam) w wyniku zdarzeń z serialu stała się nieco inną Wandą, niż ta pamiętana z Avengers: Koniec gry. No i Strange oraz America uciekają przez różne wszechświaty, aby uniknąć swego losu.

Będę malkontentem, ale ten film mi się strasznie nie spodobał. Po pierwsze, był bardzo męczący - fabuła może nie jest najgorsza, ale poszczególne sceny są tak przewidywalne i banalne, że... ech... Dość powiedzieć, że kiedy na początku filmu Wong zarzucał Strange'owi, że ten mu się nie kłania (a powinien), to WIEDZIAŁEM, że na końcu filmu będzie wciśnięta scena, gdzie przemieniony wewnętrzne Strange taki pokłon złoży. Wszystko się tutaj rozwiązuje w bardzo prosty i oczywisty sposób, i nic, dosłownie NIC nie zaskakuje. No, dobrze, nie spodziewałem się Profesora X - fakt. Ale to akurat niczego nie zmienia.

Poza tym mam mieszane uczucia co do warstwy wizualnej - z jednej strony znów twórcy popisali się sporą wyobraźnią i niektóre uniwersa wyglądają imponująco. Ale z drugiej strony, niemal wszystko już było, wszystko już widzieliśmy, a tu jest wszystkiego do potęgi i szczerze mówiąc, pod koniec filmu miałem już serdecznie dosyć całego tego CGI, czyli grafiki komputerowej. Poza tym - gdyby się zastanowić - to mamy tu w kółko tylko czwórkę aktorów i ich postacie odmieniane przez różne przypadki.

W całej tej wydmuszce podobała mi się za to pani Olsen jako Wanda i w sumie korci mnie teraz, żeby obejrzeć WandaVision. Za to nie bardzo czekam na kolejnego Doktora Strange'a...

Wieczorem włączyłem sobie Czarną wdowę i tu wrażenia mam zupełnie inne, choć film ma swoje braki. Ale! Bardzo spodobała mi się szczególnie pierwsza połowa filmu, która sprawiała wrażenie takiej nieco poważniejszej i mroczniejszej. Pomysł na organizację, która szkoli ślepo posłuszne "czarne wdowy", czyli super-agentki od mokrej roboty, jest bardzo ciekawy i poznajemy sporą część z dzieciństwa i młodości Nataszy. Wiemy, kim się stała i dlaczego tak się potoczyło jej życie, ale poznajemy też jej rodzinę (przyszywaną wprawdzie, ale nie ma to znaczenia). Dowiadujemy się też (choć nie do końca), co wydarzyło się w Budapeszcie.

Tutaj fabuła dzieje się gdzieś między rozpadem Avengersów a ich ponownym scaleniem. Natasza ukrywa się przed agentami S.H.I.E.L.D., a jej siostra, Jelena (w tej roli świetna Florence Pugh), która wymknęła się spod kontroli "Czerwonego pokoju", czyli bazy nadzorującej "czarne wdowy", próbuje odszukać Nataszę, by oddać jej tajemniczą substancję "rozbudzającą". W trakcie poznajemy także zastępczych rodziców dziewczyn, a także głównego Złego, Drejkowa - w tej roli trochę jednowymiarowy, ale odpowiednio paskudny Ray Winstone.

W Czarnej wdowie wszystko jest fajnie do momentu, gdy siostry postanawiają wydobyć z więzienia swojego przybranego ojca, Aleksieja (David Harbour). W tym momencie zaczyna się jedna wielka rozwałka na dużą skalę, zadania na miarę ratowania świata, wszystko lata i wybucha. Z końcówki najbardziej podobał mi się twist związany z matką Jeleny i Nataszy, Meliną (w tej roli wiecznie młoda Rachel Weisz). Sceny walki są na poziomie, efekty komputerowe raczej nie kłują w oczy (jak w Doktorze Strange'u), więc kiedy następuje finał, jakaś tam satysfakcja zostaje. Chociaż wolałbym, szczerze mówiąc, mniej rozwałki, a więcej psychologii - jednak nie miejmy złudzeń, to kino superbohaterskie i liczba wybuchów w filmie "musi się zgadzać".

Za to ponarzekam na postać Taskmastera, czyli prawej ręki Drejkowa, super-sprawnego żołnierza, który potrafi kopiować styl walki każdego przeciwnika, z którym się mierzy - ależ jest to niewykorzystana postać! Walczy wprawdzie kilkukrotnie na ekranie, ale w zasadzie poza jednym przypadkiem nie odnosiłem wrażenia, że jest odpowiednio mocna i przerażająca. Taskmaster nie ginie wprawdzie, więc może jeszcze się pokaże w innych filmach z MCU, ale tutaj ewidentnie można było go (ją) wykorzystać lepiej.

MCU słabnie

Moim prywatnym zdaniem MCU trochę straciło na impecie i jakości. Czarna wdowa zdaje się tkwić korzeniami jeszcze w "czwartej fazie" i sprawdza się jako tako, ale Multiwersum obłędu to już film na poziomie Bez drogi do domu - czyli nacisk na nieco głupkowatą fabułę i duuużo efektów specjalnych. Może to też być kwestia pokoleniowa - ja lubiłem tych starszych bohaterów, ich relacje, rozwój. Oczywiście, żaden z filmów MCU nie jest jakimś wybitnym kinem ze złożoną fabułą, ale do Końca gry jakoś się to wszystko trzymało kupy, miało jakiś sens. Teraz wprowadzono multiwersum i w zasadzie zdarzyć się może już wszystko, wszystko się da w ten sposób uzasadnić, ale okazuje się, że mnie przestało to już kręcić. Jeśli wszystko jest możliwe, to po co to w ogóle oglądać?

I taką właśnie mam smutną konkluzję. Razem z Czarną wdową definitywnie kończy się "czwarta faza" i... moje zainteresowanie filmami Marvela...

Komentarze