[O] Prey

Jako dziecko oglądałem na kasetach VHS całe mnóstwo filmów, które teraz określa się mianem "kultowych" i "z lat osiemdziesiątych". Wtedy były to nowości, które dopiero co opuściły kina i w pierwszym lub drugim obiegu krążyły wśród nielicznych jeszcze wtedy posiadaczy odtwarzaczy wideo. Stąd po kryjomu z kuzynem czy kolegami podkradało się pod nieobecność rodziców tytuły takie jak "Commando", "Terminator" (czyli wówczas "Elektroniczny morderca"), "Rambo" i... "Predator". Schwarzenegger, Stallone i van Damme byli wtedy chłopięcymi bohaterami. I do dzisiaj pamiętam, jakie wrażenie zaszczucia i strachu wywołał we mnie ten ostatni tytuł, "Predator". Opowieść o tajemniczym łowcy z kosmosu, z niesamowitym kamuflażem i odgłosami, po których ciarki biegały po plecach, hipnotyzowała i autentycznie straszyła, zaś Arnold, pokonujący poczwarę, dopisał kolejny rozdział do swojej bogatej kroniki filmowej.

Kolejne filmy, w których starano się wykorzystać potencjał Predatora, czyli kosmity przybywającego na Ziemię na polowanie, nie były specjalnie udane. Dopiero gra komputerowa "Aliens vs Predator" z 1999 roku przywróciła blask i Predatorowi, i Obcym, pamiętanym również z klasyków Ridleya Scotta i Jamesa Camerona. Hollywood rzucił się na ten pomysł, jednak filmy o spotkaniu obu gatunków były naprawdę kiepskie. I tak film po filmie traciłem nadzieję, że kiedykolwiek ktokolwiek skutecznie odświeży wizerunek Predatora.

Tymczasem dość niespodziewanie zobaczyłem na YouTube recenzje filmu "Prey", jakoby będącego filmem o Predatorze. I, co ciekawe, tytuł ten był od razu dostępny na platformie Disneya, którą ostatnio intensywnie eksplorowałem - postanowiłem zatem zawiesić oko na tym obrazie, w duchu trzymając kciuki, żeby to nie była kolejna klapa. Nie jest.

Tym razem nie będę mocno zdradzał fabuły, napiszę tylko, że historia toczy się w XVIII wieku na Wielkich Równinach, a bohaterka, Naru, jest Indianką, która woli być wojownikiem niż typową indiańską żoną niańczącą dzieci. Przekonuje brata, Taabe, żeby dopuścił ją do obrzędu, po którym zostanie uznana za pełnoprawną łowczynię i wojowniczkę. W tym samym czasie w okolicy pojawia się Predator, który zabijając kolejnych przeciwników szuka kogoś godnego siebie. Spotkanie Naru i kosmicznego łowcy jest nieuniknione.

To, co mi się strasznie w tym filmie spodobało, to jego wizualny aspekt. Wielkie Równiny, lasy, bagna, mokradła - wszystko to wygląda rewelacyjnie. Nawet zwierzaki, zrobione w 3D, też nie budzą niesmaku - wilk czy niedźwiedź naprawdę dają radę. No i sam Predator - jest jednocześnie inny niż ten pierwotny, ale jednocześnie podobny na tyle, byśmy czuli, że to on, że to ten niewidzialny skurczybyk. Trochę pozmieniano uzbrojenie, ale z respektem. Naprawdę dobra robota.

Z kolei zabrakło mi w "Prey" prawdziwej grozy. Predatora widzimy na ekranie dość wcześnie i brakuje trochę elementu zaskoczenia czy trzymania widza w napięciu. Brakuje też nieco... ciemności. Praktycznie zawsze wszystko dość dokładnie widać, a aż chciałoby się, żeby ciemność i mgła zostały lepiej wykorzystane. Jest, rzecz jasna, bardzo dużo krwi i brutalnych scen - moim zdaniem, ten film jest o wiele brutalniejszy od pierwszego "Predatora" z Arnoldem - ale to nie krew budzi w nas ten prawdziwy strach, tylko niewiadoma. Tu wiadomo wszystko praktycznie od początku i tak, zgodzę się, że wierni fani i tak będą wiedzieć, o co chodzi - szkoda, że nowi widzowie nie poznają tego uczucia niepewności i zaszczucia, jakie ja pamiętam z pierwszego oglądania "Predatora".

Co do gry aktorskiej, to moim zdaniem Amber Midthunder, grająca Naru oraz Dakota Beavers, czyli Taabe, sprawdzili się całkiem dobrze. Tu nie ma jakichś głębokich przemyśleń i hamletowskich monologów - na szczęście, można powiedzieć. Niestety, kilka dialogów (głównie między młodymi członkami plemienia) przypomina trochę pyskówki współczesnych nastolatków, ale w ogólnym rozrachunku nie jest źle. Naru jest pyskata i samodzielna, Taabe za to nie jest wcale wkurzającym starszym bratem, patrzącym na siostrę z pobłażliwością. Przeciwnie, traktuje ją poważnie i wspiera, a choć nie zawsze wszystko mu wychodzi, to ta relacja jakoś mi pasuje do całości.

Czy to film lepszy od klasycznego "Predatora"? Trudno powiedzieć. Jest inny - zamiast oddziału twardzieli mamy (pozornie) kruchą dziewczynę, więc i na coś innego położony jest nacisk. Na pewno za to "Prey" jest o wiele lepszy od wszystkich kontynuacji razem wziętych i po prostu warto go obejrzeć. Sceny walki są dopracowane, efekty stoją na wysokim poziomie, fabuła - chociaż prosta - prowadzi do satysfakcjonującego finału. Czego chcieć więcej od filmu o Predatorze? Nie jest to z pewnością film roku, ma swoje wady, ale coś czuję, że jeszcze go sobie kiedyś obejrzę.

Komentarze