[K] R.I.P.

Czarny piątek

Długi weekend ma to do siebie, że rozleniwia. Można chodzić, gdzie się chce, robić, co się chce. W moim przypadku oczywiście sprowadziło się to do chodzenia po okolicy i robienia zdjęć. A zdjęcia same się nie obrobią i nie wrzucą na bloga, zatem w piątek po południu postanowiłem usiąść do Lightrooma i trochę nadgonić.

Jakie było moje zdziwienie, gdy po naciśnięciu włącznika komputer niby wystartował, ale nie "piknął", a ekran pozostał pusty. Spróbowałem jeszcze dwa, trzy razy z podobnym skutkiem. Niestety, oznaczało to jedno - cyfrową śmierć płyty głównej i/lub procesora. Objawy pojawiały się już wcześniej - czasem system się nie zamykał (jakby się zawieszał), a ostatnio mocno szwankowała zintegrowana karta sieciowa, przez co musiałem podpiąć kartę WiFi (czasem też po starcie komputer nie "widział" karty dźwiękowej).

Duże zastępuje małe

Zepsuty komputer miał tę zaletę, że był względnie mały i umieszczony na półeczce pod stołem praktycznie nie zajmował miejsca. Miał też tę wadę, że... był stary i obecnie nie da się już dokupić odpowiednich komponentów, co oznaczało, że trzeba wymienić praktycznie wszystko poza dyskami twardymi i kartami rozszerzeń. Szybki kurs do banku załatwił sprawę finansowo, trzeba było tylko znaleźć sklep, w którym będą dostępne wszelkie potrzebne części.

Wizyta w sklepie trwała ponad pół godziny, ale ostatecznie udało się wszystko kupić i przywieźć do domu. Tutaj nastąpiło rozpakowanie i montaż. Nowa obudowa okazała się dużo większa, niż się to wydawało na zdjęciu - i pod tym względem bije na głowę tę starą. Ma to swoje minusy - teraz komputer musi stać na podłodze i zajmuje więcej miejsca, jednak są też plusy - wnętrze jest przestronne, ażurowe, chłodzone dwoma wielkimi wolnobieżnymi wiatrakami. Dzięki temu komputer jest cichy (naprawdę cichy) i nie grzeje się nadmiernie w środku.

Budujemy nowy dom

Po wypakowaniu z pudełek procesora, zasilacza, płyty głównej, pamięci i dysku trzeba było złożyć to wszystko w działającą całość. Na szczęście instrukcja do płyty głównej okazała się bardzo pomocna i wszystko ładnie złożone wkrótce znalazło swoje miejsce w nowej obudowie. Kabelki podpięto tam, gdzie trzeba, części zamocowano, śrubki przykręcono. Nadszedł czas, by za pomocą 230V tchnąć w górę żelastwa i tworzywa sztucznego nieco życia.

Licencyjny oberek

Był już późny wieczór, gdy Windows 8 zainstalował się i wystartował. Od razu rozpocząłem wgrywanie wszelkich potrzebnych programów, sterowników, uaktualnień. Niestety, Photoshop zaprotestował, ponieważ nie deaktywowałem go przed kolejną instalacją (tak, Photoshopa trzeba aktywować i deaktywować). Nie zrobiłem tego oczywiście tylko z takiego powodu, że nie byłem w stanie uruchomić systemu. Na razie jednak zignorowałem ten problem, bo programów do wgrania była cała masa. Dopiero po którymś restarcie zauważyłem, że Windows raportuje jakiś problem (za pomocą dyskretnej ikony chorągiewki obok zegarka). Cóż się okazało?

Otóż komunikat brzmiał mniej więcej tak: "Nie można aktywować systemu Windows, ponieważ Twój klucz licencyjny upoważnia do aktualizacji, a nie instalacji na nowym komputerze". Zazgrzytałem zębami - pomijając fakt, że właśnie straciłem mnóstwo czasu na darmo, to w grudniu 2012 jakoś mogłem zainstalować Windows 8 na zupełnie pustym twardym dysku.

Nic to jednak, podreptałem grzecznie do szuflady, wydobyłem zapomnianą już Vistę i zacząłem zabawę od początku. W końcu całe oprogramowanie mam legalne, więc jakoś się da to wszystko ogarnąć. Ech, człowiek stary, a głupi! Podczas instalowania Visty doznałem wątpliwej przyjemności obejrzenia "niebieskiego ekranu śmierci". Komputer się zrestartował i całą instalację trzeba było zaczynać od nowa. Niestety, z takim samym skutkiem...

Odroczenie

Podsumowując: straciłem mnóstwo czasu i okazało się, że nie mogę korzystać z legalnie zakupionego oprogramowania. Jakim argumentem można zatem przekonywać tych, którzy ściągają pirackie wersje i nie mają problemów z ich używaniem? Mnie brakuje słów, bo to jest jakaś paranoja. Żeby się z tym uporać, trzeba będzie wydzwaniać do Microsoftu i Adobe, tłumaczyć, że awaria, że to, że tamto, udowadniać, że się nie jest wielbłądem... A wszystko dopiero od poniedziałku, bo przez weekend konsultantów telefonicznych brak...

Instalator Visty przynajmniej jedną rzecz zrobił dobrze - wykrył poprzednią instalację Windows 8, tę sprzed awarii. Nie mając wielkich nadziei, wystartowałem ją. I cud! Windows 8 był w stanie podnieść się po wymianie praktycznie całego sprzętu! Trochę się porządkował, musiałem wgrać nowe sterowniki, ale ostatecznie wszystko działa, gra i buczy. Gdyby jednak nie to, poniedziałkowe popołudnie i wieczór spędziłbym pewnie, wisząc na telefonie i przekomarzając się z konsultantami...

Kopie zapasowe

Szczęściem w nieszczęściu jest uratowanie twardych dysków. Wprawdzie niedawno robiłem kopie zapasowe, więc wiele zdjęć bym nie stracił, ale już te z "Integracji" i owszem. Dlatego też w niedzielę niezwłocznie znów przerzuciłem zdjęcia na zewnętrzny nośnik i na trochę jest spokój.

Jaki jest morał z tej powiastki? Jest nawet kilka: po pierwsze nie lekceważyć objawów nadchodzącej awarii. Po drugie: robić kopie zapasowe tak często, jak się da. Po trzecie: dobrze przemyśleć zakup odpowiedniego oprogramowania, żeby nie okazało sie, że mimo wydania sporej ilości pieniędzy możemy co najwyżej pogłaskać obudowę nowego komputera...

Komentarze

  1. "Przekomarzać się" z konsultantami... hehe...
    Myślę, że coś byś wymyślił, czekając do tego poniedziałku i konsultanci nie byliby Ci potrzebni. Dobrze Cię znam i wiem, że możliwości i umiejętności masz spore :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No może i tak, ale przecież nie chodzi o to, żeby - by zainstalować system operacyjny i garść programó - tracić furę czasu na wymyślanie obejść albo rozmowy z konsultantami (tu dochodzą też koszty rozmowy - a ciężko coś załatwić w dwie minuty, bo zwykle tyle trwa dobrnięcie do opcji "Połącz z konsultantem")...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz