[M] Za dużo dobrego
Zarys problemu
Pracuję od jakiegoś czasu nad materiałem na nową płytę. Przynajmniej staram się pracować, bo nie jest łatwo - ale nie chodzi mi w tym wypadku o brak czasu, trudne warunki mieszkaniowe czy konieczność korzystania z małego ekranu laptopa. To się da przeżyć (w końcu dałem radę jakoś nagrać Flashback). Chodzi o coś gorszego.
Przez te wszystkie lata, kiedy zajmowałem się (i nie zajmowałem) muzyką, uzbierałem całkiem pokaźną listę instrumentów czy efektów, z których każdy (potencjalnie) może wnieść coś ciekawego. Tyle tylko, że ta lista jest już chyba zbyt długa.
Zabójczy nadmiar
Wyobraźcie sobie, że macie pomysł na jakiś utwór (u mnie zwykle tak się zaczyna). Uruchamiacie całą maszynerię (licząc po cichu, że nic nie będzie wołało o aktualizację), siadacie i... trzeba by czymś zagrać to, co wybrzmiewa w głowie. Zaczyna się zatem nerwowe szukanie odpowiedniego brzmienia...
No i teraz krótka statystyka. Samo Omnisphere 2 zawiera - jak chwali się producent - 12 563 dźwięków. AnalogLab 3 ma ich około 6 500. Przeciętny syntezator VST to ok. 300-500 gotowych brzmień - a mam takich syntezatorów kilkadziesiąt (!). Przyznacie, że nie sposób tego przejrzeć "na szybko", mimo że brzmienia są zwykle podzielone na kategorie, więc nie szukamy w całości.
Nic dziwnego, że zbyt wiele razy zdarzyło mi się już, że siadłszy do stworzenia największego dzieła w mojej "karierze", kończyłem przeglądając różne brzmienia i tworząc krótkie pętle z pomysłami, nie mającymi z pierwotnym nic wspólnego...
Rozwiązanie pierwsze - redukcja
Oczywiście, narzucającym się wręcz rozwiązaniem tej niezręcznej sytuacji jest ograniczenie wyboru. Powinienem odinstalować 90% instrumentów i skupić się na jednym lub dwóch. Doprowadziłoby to do lepszego ich poznania, a co za tym idzie, szybkich decyzji. Po drugie - wzmogłoby prawdopodobnie kreatywność, bo ograniczenia zwykle tak działają.
Wada? Psychologiczna - nie po to gromadziłem latami biblioteki brzmień i kupowałem (najczęściej okazyjnie) fajne instrumenty, żeby teraz lekką ręką się tego pozbyć, no nie?
Rozwiązanie drugie - tabula rasa
Rozwinięciem niejako pierwszego rozwiązania jest rozwiązanie drugie: ograniczenie się do jednego tylko instrumentu i budowanie w nim konkretnych brzmień od podstaw. Mam na tyle fajne syntezatory, że bez problemu "ukręcę" w nich wszystko (Omnisphere, Diva, Serum, Massive czy Repro-5).
Wady? Na pewno duży narzut czasowy i spory nakład na naukę. Może nie chodzi o samo uczenie się obsługi syntezatora czy podstaw syntezy subtraktywnej (bo to już znam), ale o zdobycie praktyki i doświadczenia. Do tego potrzebne są dziesiątki godzin "kręcenia gałami".
Rozwiązanie trzecie - minimalizm
Można też do sprawy podejść inaczej - zrezygnować z budowania kompozycji "docelowymi" brzmieniami i zamiast tego zawsze zaczynać od np. brzmienia fortepianu. To już mi się nieraz sprawdziło, chociaż przy obecnym materiale (dużo powłóczystych brzmień typu "pad") nie wiem, czy do zrealizowania.
Zaletą jest oczywiście szybkość pracy i możliwość choćby zanotowania pomysłów na przyszłość. Wadą - konieczność dokończenia pracy, często w sytuacji, gdy pierwotny zamysł już "wyparował" z głowy. A często fortepianowe brzmienie nie jest w stanie nawet zasugerować różnych "elektronicznych nastrojów".
Rozwiązanie czwarte - silna wola
W sumie jest to wariant rozwiązania pierwszego i rodzaj śmierdzącego kompromisu - skupiam się na jednym lub dwóch instrumentach, ale nie wyrzucam pozostałych (na wszelki wypadek, he, he). I wilk jest syty, i owca cała - pod warunkiem wszak, że będę potrafił oprzeć się pokusie "myszkowania" po pozostałych dobrach. Jedyny plus, jaki tu widzę, to że przy każdym utworze mogę stosować inne instrumenty (no i nie cierpię wewnętrznie po usunięciu tylu wspaniałych wtyczek). Wada to oczywiście fakt, że moja wola jest silna niczym trzydniowy noworodek...
Problemy na życzenie
Jak widać, człowiek otoczony dobrobytem sam potrafi sobie stworzyć problemy, żeby nie mieć zbyt różowo. Któreś z rozwiązań muszę wdrożyć, bo inaczej do reszty osiwieję. Znając siebie, z uporem maniaka będę się trzymał rozwiązania czwartego, które nie rozwiąże w praktyce niczego. Z drugiej strony, warto było sobie to jasno i wyraźnie opisać - może któregoś dnia jednak zacisnę zęby i...?
Na koniec mała ciekawostka, na którą wpadłem przypadkowo niedawno. Jest sobie taki francuski muzyk, Jean-Michel Jarre, znany przede wszystkim z płyt Oxygene i Equinoxe oraz gigantycznych koncertów z laserami. Otóż istnieje gotowy syntezator VST firmy SuperWave o nazwie Equinoxe, który zawiera "brzmienia jarropodobne" i jak piszą twórcy: "is the only synthesizer dedicated to the works of Jean Michel Jarre!". Wersja HD tego syntezatora wymaga rozdzielczości 1920x1200 (nie mieści się na ekranie mojego laptopa) i wygląda tak:
To jest chyba prawdziwa miara popularności.
Pozbądź się, najwyżej pobierzesz sobie jeszcze raz, przecież to nie problem, torrentów przecież nikt nie zamknie. A z mniejsza liczbą łatwiej wybrać co i jak :D
OdpowiedzUsuńPomijając kwestie techniczne, to problem rozumiem.:))) Nawet wiem, jak to jest. Tylko Ty masz o tyle łatwiej, że to zajmuje jednak fizycznie mniej miejsca. Ja mam tak w rozmaitych robótkach. Zaczętych kilka większych prac (muszę robić na zmianę, żeby się jedną nie znudzić i żeby np. ręka odpoczęła od szydełka).:))) A wiesz, kłębki wełny, rozmaite akcesoria, narzędzia, półfabrykaty, materiały zajmują jednak sporo miejsca.:) Już wiele razy się zdarzyło, że cieszyłam się, że czegoś nie wyrzuciłam, bo się naprawdę przydało. Ja tutaj jestem kiepskim doradcą.:)))
OdpowiedzUsuń@Anonim - Hm... rzecz w tym, że to nie jest kradziony soft :P Nie używam takiego - sam jestem programistą, więc wiem, ile kosztuje napisanie dobrego programu :P
OdpowiedzUsuń@Grażyna - no tak, z oprogramowaniem jest łatwiej :D Moja Mama ma podobny problem do Twojego, też lubi różne robótki ręczne i rozwiązuje to poprzez rozbudowę arsenału szafkowego i podbój nowych obszarów w pomieszczeniu gospodarczym ;D
Rozumiem twój problem.
OdpowiedzUsuńInteresujący post, czekam na więcej:)