Płonące obłoki
Gdy rano obudziłem się do pracy, tylko kątem oka rzuciłem na okno. I zdębiałem. Niebo, zasnute w dużej części chmurami, stało w ogniu. Gryząc pięść ("Dlaczego nie było takiego wschodu w sobotę?!") pobiegłem do pokoju po aparat. Pierwsze zdjęcie zrobiłem jeszcze zza szyby, szerokokątną Sigmą:
Było mi mało, więc po zmianie obiektywu wylazłem w piżamie na balkon i fotografowałem dalej:
Niestety, niestety! Widok z okna mam parszywy, więc i ujęcia są takie sobie... Ktoś zarzuci mi, że mocno przejaskrawiłem kolory, jednak zarzut taki może paść tylko z ust osoby, która dzisiejszego wschodu nie widziała. Kolory może i nie są w 100% wierne (chociaż nic przy nich nie poprawiałem, takie wyszły z aparatu), ale w moim odczuciu oddają charakter podniebnego pożaru.
Trzy kolejne ujęcia robiłem już, biegnąc do samochodu (zdążyłem tylko przygotować sobie kanapki na później):
Dla równowagi zdjęcie pokazujące południowo-zachodnią część nieba - nie tak spektakularną, ale równie piękną:
Nie ma to jak poświęcenie! Ale warto było, bo zdjęcia, mimo "parszywego widoku" są wspaniałe :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że dawno nie widziałem podobnego wschodu - w zeszłym tygodniu był wariant "złoty", ale byłem już w drodze do pracy, bez aparatu. Dobrze, że dziś miałem aparat pod ręką :)
OdpowiedzUsuńMoże i zza szyby, ale pierwsze zdjęcie robi na mnie największe wrażenie :-)
OdpowiedzUsuń