Lenistwo
Podobno fotografowie dzielą się na tych, którzy przez większość czasu robią zdjęcia w terenie i tych, którzy przez większość czasu siedzą przy komputerze, obrabiając, poprawiając i cyzelując zdjęcia do postaci idealnej. Co ciekawe, z mojego doświadczenia wynika, że zwykle rozwój zaczyna się na tym pierwszym etapie, dochodzi do drugiego, aż w końcu któregoś dnia człowiek zdaje sobie sprawę, że zamiast robić fajne i ciekawe zdjęcia, traci wzrok przed monitorem...
Pierwsze zdjęcia
Niedługo stuknie pięć lat, odkąd zacząłem się bawić w fotografię, porzucając rysowanie i malowanie. I pamiętam do tej pory, że początkowo chodziło tylko o to, by brać aparat w garść i ganiać po okolicy, pstrykając zdjęcia interesującym (lub nie) obiektom. Do komputera siadało się na chwilę, by zarchiwizować zawartość karty pamięci - potem szybkie formatowanie i kolejna sesja zdjęciowa. Tak było z kompaktowym Kodakiem i podobnie zaczęło się z Nikonem D50.
Po umieszczeniu pierwszych zdjęć na jednym z portali fotograficznych i zebraniu solidnych cięgów, człowiek zaczął się zastanawiać, jak upodobnić swoje fotografie do cukierkowych tapet na pulpit. Poprawić warsztat? Zgłębić tajniki kompozycji? Pomyśleć? Nieee, trzeba kupić Photoshopa!
Miłe złego początki
Bo, panie, wiadomo, że z Photoshopa wszystkie zdjęcia wychodzą takie, że klękać, narody! Już samo wczytanie zdjęcie i zapisanie pod inną nazwą sprawia, ze kolory są bardziej soczyste, a ostrość kłuje w oczy - prawda? Teraz się z tego śmieję, ale chęć szybkiego "podniesienia poziomu" i robienia "superhiperfotek" była wówczas ogromna!
No i stało się - zacząłem z mozołem poznawać rzeczonego Photoshopa, nakupiłem podręczników, obejrzałem i przeczytałem mnóstwo tutoriali. Z czasem nabrałem odpowiedniej wprawy i potrafiłem już tworzyć porządne zaznaczenia, dowiedziałem się, po co są maski i jak usunąć ze zdjęcia zawadzającą latarnię. I jak "wyciągać" cienie, bo jakoś nie wierzyłem w "prawidłowe" naświetlanie. Stałem się typowym przedstawicielem zwolenników tezy: "Poprawi się w postprocesie". Wprawdzie nie potępiałem w czambuł tezy mówiącej "zastanów się, ustaw wszystko prawidłowo i dopiero zrób porządne zdjęcie", ale nie ma się co oszukiwać - to była bardziej teoria niż praktyka. A praktyka była taka, że zwykle pierwszym krokiem przy obróbce było podnoszenie ekspozycji i wyciąganie "szczegółów" z cieni...
Być może tego nie widać, ale przesiedziałem nad tym zdjęciem dobrych kilka godzin. Odszumianie, warstwy, maskowania, doprowadzanie kolorów do porządku...
Era lajtruma
Rzeczy przybrały nieco inny obrót, gdy okazało się, że czasu na siedzenie przed komputerem jest coraz mniej, a jednak nie chciało się porzucić fotograficznego hobby. Pomocne fora podpowiedziały: kup Lightrooma, on przyspiesza pracę! Oj, ciężką miałem przeprawę z tym programem - nie mogliśmy się polubić. W efekcie w pierwszym okresie traktowałem go po prostu jako przeglądarkę, a zdjęcia i tak obrabiałem w Photoshopie. Poznałem podstawowe suwaczki, ale nie chciało mi się zagłębiać w to, co dziś stanowi o sensie używania LR.
Przełom nastąpił dopiero podczas jednego z fotospacerów, kiedy (uzbrojony w wężyk i statyw) postanowiłem brać przykład z kolegi Krzysztofa, który dużo bardziej przykładał się do robienia zdjęć. Wprawdzie nie przeszedłem na tryb "ręczny", jednak zacząłem więcej czasu poświęcać na planowanie ujęcia i ocenę efektów. No i co się okazało? Po powrocie do domu i zgraniu materiału na dysk poza obróbką bardzo ogólną (jak wyostrzanie, korekta balansu bieli i ogólnie doprowadzenie kolorów do stanu zadowalającego) nic nie trzeba robić. Byłem zdezorientowany.
Brak czasu jest sprzymierzeńcem
Od tamtej pory więcej czasu zacząłem poświęcać na przygotowanie materiału. Okazało się, że "myślenie przed" jest dużo efektywniejsze niż "myślenie po". Zamiast przez pół godziny retuszować kosz na śmieci można było zrobić krok w lewo i pozbyć się go z kadru. Zamiast prostować horyzont można było skorygować statyw. Zamiast godzinę usuwać skutki poruszenia się aparatu, można zastosować wężyk i wstępne podnoszenie lustra.
Obecnie tylko w wyjątkowo ważnych przypadkach wczytuję zdjęcie do Photoshopa i wykorzystuję coś więcej niż jest w palecie Lightrooma. A i w samym LR raczej "nie pieszczę" się ze zdjęciami - ot, zaaplikowanie profilu kolorystycznego, wyostrzanie, odszumianie, czasem odzyskanie szczegółów w światłach i prostowanie (dla zdjęć robionych z ręki) czy konwersja na czerń i biel. Przy architekturze korekta perspektywy. I dodanie winiety, którą nadal uwielbiam. Odpadło mi nawet usuwanie plamek z jasnych obszarów, wynikających z pyłków na matrycy lustrzanek - zwykle przed planowanym fotospacerem przedmuchuję komorę lustra "gruszką", a w czasie fotografowania zdecydowanie rzadziej zmieniam obiektywy. Więcej czasu niż przy obróbce, spędzam na ocenianiu, usuwaniu i opisywaniu zdjęć.
Jedno ze zdjęć zrobionych podczas letniego wyjazdu do Oborzysk. Poza drobnymi korektami żadnego klonowania, stosowania gradientów czy innych "niedozwolonych" przez purystów środków.
Nadal nie jestem zwolennikiem poglądu, że PRAWDZIWE zdjęcie to plik JPG prosto z aparatu i zwykle obróbka jest w mojej opinii konieczna (przede wszystkim wyostrzanie czy korekta balansu bieli). Nie da się jednak ukryć, że odpowiednio się przykładając, czas obróbki da się znacząco zminimalizować.
Po co to wszystko?
Dlaczego o tym piszę? Bo może ktoś wchodzi akurat w etap fascynacji możliwościami Photoshopa i wierzy, że dzięki temu programowi jego zdjęcia będą lepsze. Może będą ładniejsze, uda się ukryć szumy, bałagan czy zły balans bieli. Umiejętność obróbki się przydaje, to przyznam bez bicia. Ale zdecydowanie lepiej jest pomyśleć przed naciśnięciem spustu migawki. Otrzymamy o wiele lepszy materiał do ewentualnej obróbki, ale być może tej obróbki nie trzeba będzie robić lub wystarczą tylko proste poprawki. Zaoszczędzony czas poświęćmy na fotografowanie lub... sen.
Dziękuję, że napisałeś o tym - święta prawda! Choć nie posiadam takich narzędzi do obróbki zdjęć, to przyznaję, że często (za często!) obrabiam te same zdjęcia wielokrotnie (najbardziej dokucza mi rodzaj światła podczas procesu obróbki), ale z drugiej strony, wraz z upływem czasu, nabieram większego doświadczenia i wprawy.
OdpowiedzUsuńMozolenie się z obróbką ma tę dobrą stronę, że od pewnego czasu nie pstrykam już pewnych kadrów, bo wiem, że nie wyjdą - to też już jakaś oszczędność czasu i wysiłku, prawda?
Podczas robienia zdjęć staram się dążyć do tego, by zrobić "gotowy" kadr. Jasne, że rzadko kiedy mi się to udaje, ale coraz lepiej (wyraźniej) dostrzegam błędy na swoich zdjęciach, które powinnam wyeliminować.
Tak więc zgadzam się z tym, że robienie przemyślanych zdjęć jest najważniejsze, ale obróbka i ocena ich np. pod kątem czy nadają się na obrazek, tapetę, ilustrację są bardzo ważnym ćwiczeniem.
Moim zdaniem, już od dawna jesteś na trzecim etapie - fotografowanie w czystej formie (świadome, przemyślane, o wysokich walorach technicznych i artystycznych) z kosmetyczną obróbką w tle :-)
Ufff... Dobrze że się nie zajmuję tak fotografią. Za leniwa jestem. :))) A tu na tyle rzeczy trzeba zwracać uwagę, najpierw ustawianie, potem obróbka. Już wolę podziwiać efekty pracy innych. :)) Ma to pewien plus - nie widzę jakiś "błędów", które widzą fachowcy, tylko napawam się pięknem. :)
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością czytam Twoje wpisy.
OdpowiedzUsuń@AnikaIC - zacznij stosować RAWy, to pokusa nanoszenia poprawek wzrośnie ;o)))
OdpowiedzUsuń@Grażyna - Ty to masz dobrze, ja już jestem tak skrzywiony, że na każde zdjęcie zaczynam patrzeć myśląc: jak ja bym to zrobił, jak uzyskano taki efekt, czy to obróbka czy aranżacja itp. Więc zazdraszczam ;o)))
@Panerai - A dziękuję! :o)