Ludzie gadają
Po dwunastu latach zacząłem znów korzystać z komunkacji publicznej. Poza tym, że wymaga to ode mnie więcej ruchu niż dojazdy prosto spod domu do pracy (i dobrze!), powoduje zauważanie pewnych rzeczy. Chciałem napisac najpierw o perspektywie poznawania nowego miasta z okien autobusów i tramwajów, ale jednak wygrało gadanie.
Ktoś, kto nie chodzi zbyt często po miejskich ulicach, nie zauważył pewnie swego rodzaju fenomenu, jakim są gadający ludzie. Ludzie gadający do siebie. I nie, nie chodzi mi tylko o tych, którzy na cały głos prowadzą rozmowy telefoniczne, ludzi w tramwaju traktując jak powietrze. To jest jeszcze w miarę zrozumiałe. Chodzi mi o tych, którzy gadają do siebie.
To doprawdy dziwne uczucie, kiedy stoisz na przystanku, a obok Ciebie zatrzymuje się mężczyzna, wypatrujący nadjeżdżającego w dali tramwaju, jednocześnie mówiący półgłosem:
- No i rzeczywiście, zdążyłem, tylko po co? Może siódemka byłaby lepsza, trzeba się będzie przesiąść. No i jeszcze...
Albo babcinka, która siada za Tobą i kontynnuje wcześniejszą myśl:
- Pewnie, Jadzia tego nie widzi, ale przecież ona nigdy niczego nie widzi...
Może nie jest to zjawisko powszechne, ale w tygodniu zwykle trafiam na 2-3 takie przypadki. Co gorsza, raz przyłapałem samego siebie na "mamrotaniu przystankowym". To jakaś alienacja komunikacyjna czy co? Dziwne to wszystko...
Poniżej poranny widok na Odrę i dowód na to, że aparaty w telefonach jeszcze przez parę lat nie będą się nadawały do takich zdjęć...
Jak przyjeżdżam do mojego miasta i muszę coś załatwić, to wybieram autobus (tramwajów nie ma). Ciężko się jeździ po zatłoczonym mieście, trudno zaparkować (zimą tym bardziej), parkowanie jest płatne itd. itp. Nie lubię za długo czekać na autobus - często mnie dopada jakaś nieznajoma pani i poznaję: historię choroby/życiorys/problemy osobiste/rodzinne lub inne, w zależności od humoru pani i ilości czasu.:)
OdpowiedzUsuń