[O] John Grisham - Adept

Trwa ciągle "faza Grishama" - pochłaniam kolejne tytuły i tym razem padło na "Adepta", który był już wydany w Polsce pod tytułem "Prawnik" (swoją drogą, strasznie nie lubię, jak wydaje się tę samą powieść pod różnymi tytułami - mam wrażenie, że bardziej niż o względy merytoryczno-językowe chodzi tu o zmylenie czytelnika, który kupi daną książkę, "bo jej nie czytał"; a wierzcie, wydawcy, nie każdy rzuca się do przeczytania streszczenia na okładce!).

Szybko o fabule

O fabule nie ma się co za bardzo rozpisywać: młody prawnik, Kyle McAvoy, zostaje zmuszony do pracy dla wielkiej kancelarii adwokackiej i podjęcia działań niezgodnych z etyką zawodową. W tle przewijają się firmy, FBI, pieniądze, piękne kobiety i zastępy prawników.

Co nieco smęcenia

Książkę czyta się szybko i z zaangażowaniem (przynajmniej tak było w moim przypadku), bo akcja - choć niespieszna - dostarcza odpowiedniej dozy napięcia, zwłaszcza w drugiej części. Głównego bohatera da się od biedy nawet polubić, choć nie jest jakimś wyrazistym charakterem. Świetnie za to (jak zwykle) oddana jest rutyna prawniczego życia w światowej klasy kancelarii - wyrabianie 100 godzinnej tygodniowej normy przez "narybek", bezwzględność szefostwa, sztuczne ludzkie oblicze korporacji. To wszystko pochłania się bez mrugnięcia okiem, człowiek zastanawia się tylko, czy 200 tysięcy dolarów rocznie jest warte spędzania 20 godzin dziennie w TAKIEJ pracy? Rywalizacja, czyhanie na potknięcia, sypianie w biurze, lizusostwo... Taka jest cena za dochrapanie się stanowiska wspólnika i zarabiania ponad miliona rocznie.

Jest to jedna z tych książek Grishama, gdzie mimo dużego "stężenia prawników" na pojedynczą stronę ani razu nie wchodzimy na salę sądową. Paradoksalnie jednak nie przeszkadza to w ogóle w lekturze, choć (UWAGA! SPOILER!) chciałoby się zakończenia z błyskotliwym procesem i pognębieniem "tych złych".

W czym problem?

Mam spory problem z tą książką - przez 90% jest niezła (mimo niezaprzeczalnych podobieństw do lepszej - moim zdaniem - "Firmy"), jednak zakończenie mnie rozczarowało. Jest jakieś... otwarte, jakby Grisham planował napisanie kontynuacji. A w przypadku takiej powieści, jak mawiał klasyk, "to się nie godzi".

Im też więcej czasu mija od lektury, tym mniej przekonuje mnie motywacja głównego bohatera. Niby jest to wszystko jakoś uzasadnione, ale koniec końców - zwłaszcza patrząc na zaprezentowane zakończenie - rzecz chyba dałoby się zamknąć jedną rozmową, a powieść miałaby wtedy maksymalnie 50 stron.

Nie jestem więc w pełni zadowolony - mimo że nie żałuję poświęconego czasu, chciałbym lepszego zakończenia. Możliwe, że to tylko moje subiektywne odczucie, jednak musiałem o tym napisać.

Czyczyczytać?

Myślę, że warto - moim zdaniem przynajmniej. Jeśli jednak ktoś zaczyna dopiero przygodę z twórczością Grishama i ma do wyboru "Firmę" albo "Adepta/Prawnika", to poleciłbym zdecydowanie "Firmę". Bo to po prostu lepsza książka jest.

Komentarze