[O] Stephen King - Outsider

Krótki wstęp

Zasadniczo bardzo lubię prozę Stephena Kinga. Cenię jego celność w tworzeniu charakterystyk postaci, wiecie, te drobne smaczki, dzięki którym nawet drugo i trzecioplanowe postacie mają jakiś indywidualny rys.

Jednocześnie mam z Kingiem pewien problem - nie śledziłem jego dokonań z ostatnich 10-15 lat i tylko z opowiadań czy wrażeń innych dowiaduję się, że albo "King jest ciągle w formie", albo że "King się skończył". Cóż, pewnym wyznacznikiem dla mnie osobiście była dwa czy trzy lata temu lektura "Bastionu". Mnie osobiście "Bastion" nie zachwycił, bardziej wymęczył, był jednak sygnałem, że King potrafi eksperymentować i zaskoczyć (czy pozytywnie, to inna sprawa).

I w sumie z takiej właśnie pozycji przeczytałem "Outsidera" - żeby zobaczyć, z czym King sobie tym razem poeksperymentuje.

Rzut oka na fabułę

Oczywiście, postaram się niczego nie zdradzać bardziej niż wydawca - fabuła z grubsza rzecz biorąc bazuje na pojawiającym się już w literaturze pomyśle oskarżenia szanowanego i lubianego obywatela o potworną zbrodnię. Policja i prokuratura dysponują niepodważalnymi dowodami, ale... takimi dysponuje też oskarżony. Co się wydarzy?

Przyznam szczerze i bez bicia, że wciągnąłem się w opowieść, która postawiła mi przed oczy najlepsze dzieła Johna Grishama. Po prostu nie sposób się oderwać od czytania, gdy na kolejnych stronach ma się niby pojawić wyjaśnienie kolejnej sprzeczności, zeznanie kolejnego świadka czy kolejny węzeł niepewności. Naprawdę świetna robota.

Półmetek

Tutaj ostrzeżenie dla osób, które nie czytały, a nie chcą sobie psuć frajdy - zacznijcie lekturę powieści, a tutaj wróćcie później.

Bo w tym momencie zaczynają się moje bardzo mieszane uczucia co do "Outsidera". W zasadzie sam jestem sobie winien, bo zaczynając czytać i mając gdzieś z tyłu głowy wizję eksperymentującego Kinga wmówiłem sobie, że to rzeczywiście będzie powieść kryminalna (albo thriller), właśnie w stylu Grishama. Dużo policyjnej roboty, jeszcze więcej sztuczek prawników po jednej i drugiej stronie, szukanie śladów i dowodów, przekonywanie ławy przysięgłych. Może wyrok i jakaś fabuła więzienna? Rozumiecie mnie?

Tymczasem King doprowadza czytelnika do ściany, kiedy to obustronne sprzeczności tworzą sytuację bez logicznego wytłumaczenia. I wtedy pojawia się, tak trochę mimochodem, element nadprzyrodzony, w który bohaterowie (i my) musimy uwierzyć, żeby przebrnąć przez drugą połowę książki.

No i właśnie - gdybym się do tej książki nastawił jak do Kinga-straszyciela, to ok, byłoby to do przełknięcia, a może i polubienia. Ale zdążyłem się przez pół książki mocno zafiksować na kryminale, w którym liczymy na zaskakujące, ale jednak realne rozwiązanie. I to było moim największym rozczarowaniem - że King wybrał tak proste (czy wręcz prostackie) rozwiązanie spiętrzonej fabuły. Zamiast błyskotliwej wolty, inteligentnego rozwikłania zdawałoby się nierozwiązywalnego problemu mamy rzeczywiście problem nierozwiązywalny na gruncie logiki i praw fizycznych, który można wyjaśnić tylko na gruncie, hm, mistycznym...

Poza tym zdecydowanie wolę być straszony przez coś nieznanego, nieuchwytnego i najlepiej - bezosobowego. Czyż to nie przeraża najbardziej? Zwykli ludzie robiący okropne rzeczy? Jakieś nieznane siły, popychające ich w odmęty obłędu czy paranoi? Głosy, szepty, cienie - wszystko to zamiast (może i tajemniczej, ale jednak osobowej) postaci "tego złego", który w dodatku ma jakieś dogodne moce, pozwalające mu pchać fabułę w obranym przez pisarza kierunku? Myślę, że dlatego właśnie nie podszedł mi "Bastion" i dlatego mam bardzo mieszane uczucia względem "Outsidera" - wolę bezosobowe zło, tkwiące gdzieś, zaklęte i wpływające na losy bohaterów. Jak w moim ulubionym "Smętarzu zwieżąt" czy klasycznym już "Lśnieniu".

Słowo na koniec

No i co - można dojść do wniosku, że książka Kinga nie podeszła mi, bo była książką Kinga, a nie Grishama. Troszkę tak właśnie chyba jest - spodziewałem się kryminalno-thrillerowego eksperymentu, a dostałem "normalnego" Kinga.

Dlatego nie zamierzam nikogo zniechęcać do lektury - przekonajcie się sami, czy Wam taki "nowy-stary" King odpowiada. Podejrzewam, że wielbiciele "Bastionu" oraz trylogii "Pan Mercedes" będą się czuli tutaj jak w domu i z zapałem pochłoną tę wcale grubaśną książkę. Reszta może troszkę rozczarować się rozwiązaniem, zaproponowanym przez pisarza z Maine.

Komentarze

  1. Wiesz, Ty jak patrzysz w lustro, to chyba widzisz... węża z jabłkiem w paszczy...:))) Resztę doczytam, jak przeczytam.:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. He, he :D Kusić to mój cel życiowy :D I dobrze, przynajmniej Stefek będzie miał na waciki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba musiałabym poczytać więcej książek Kinga, żeby sobie wyrobić zdanie i określić czy mnie rozczarował, czy nie. Ale czytało się nieźle.:) Żeby było ciekawiej, właśnie parę dni przed tym skończyłam czytać książkę Harlana Cobena.:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. No, no, szybko Ci poszło :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz