[K] Jak płacić za oprogramowanie?

Wkrótce będzie gotowy podcast na temat legalności oprogramowania, jego zalet i wad, tymczasem szykuję się też do zagadnienia, jak w ogóle można płacić za oprogramowanie? Bo, rzecz jasna, można nie płacić w ogóle, jeśli używa się programów typu freeware czy open source, ale czasem nie ma wyjścia i trzeba wysupłać nieco złotówek. Kwestię piractwa tym razem pominę, jak coś, co w cywilizowanym kraju i wśród uczciwych ludzi nie powinno się po prostu zdarzać.

Jednorazowy zakup licencji

Był to kiedyś najpowszechniejszy model sprzedaży i zakupu. Płaciło się raz i można było program po prostu zainstalować, po czym używać go tak długo, jak tylko dawał się uruchomić (bo nie oszukujmy się, część programów kupionych w czasach DOS bez specjalnych zabiegów dzisiaj działać już nie będzie). Kwota zakupu była zwykle spora, bo producent musiał wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od razu.

W tym modelu oferuje się też aktualizacje, czasem darmowe, czasem płatne (zwykle w ramach głównej wersji są darmowe, np. 9.1, 9.2, 9.5, ale po przejściu do wersji 10 aktualizację trzeba już wykupić). Czasem - jak pokazuje przykład FL Studio - producent w ogóle rezygnuje z opłat za aktualizację i ma się je gwarantowane za darmo do końca świata, byle tylko kupić główną licencję.

Zalety tego typu zakupu są oczywiste - kupujemy raz i możemy sobie używać do woli, często na dwóch czy trzech komputerach, zależnie od licencji. Nikt nam niczego nie nakazuje, aktualizacje nie są zwykle obligatoryjne, a sam program, póki nie zmienimy systemu operacyjnego, działa i będzie działać, nawet po dekadzie (sam mam kilka takich przykładów, a koronnym jest ostatnia sprzedawana w tym modelu licencyjnym wersja Photoshopa CS6 z 2012 roku!)

Wadą bez wątpienia w tym wypadku jest cena - skalkulowana wysoko, żeby producent mógł zarobić cokolwiek. Czasem cena bywa wręcz zaporowa, przez co część oprogramowania dla przeciętnego użytkownika jest zwyczajnie niedostępna.

Subskrypcja

Subskrypcja to nowy pomysł producentów na wyciągnięcie z nas dużo większej kwoty pieniędzy praktycznie bez ponoszenia kosztów (zwykle, bo są wyjątki, naturalnie). W tym modelu niejako "wynajmujemy" program od producenta, płacąc za tę przyjemność comiesięczną kwotę - względnie małą i zwykle do przełknięcia dla domowego budżetu. Nie ma jednak nic za darmo i co producent pozornie straci na cenie pierwszego zakupu, odbije sobie długofalowo. Posłużę się przykładem Photoshopa, bo firma Adobe jako pierwsza dość bezwzględnie wprowadziła subskrypcję. Zaczynamy zatem płacić 20 euro miesięcznie za możliwość używania Photoshopa i Lightrooma (tzw. plan fotograficzny). Przez pierwszy rok nie jest tragicznie, chociaż licząc zgrubnie, wydamy ok. 250 euro, czyli ponad tysiąc złotych. Ale kruczek jest w tym, że jeśli przestaniemy płacić (bo po roku można zrezygnować już bez konsekwencji, wcześniej będzie trzeba zapłacić "karę" za przedwczesne zerwanie subskrypcji), to zostajemy z niczym. Rzeczonych programów nawet nie uruchomimy, chyba że znów zaczniemy przelewać pieniądze dla Adobe.

Oczywiście, na szczęście nie wszyscy są aż tak bezwzględni - np. firma JetBrains również oferuje model subskrypcyjny, ale tutaj po rezygnacji ma się przynajmniej dożywotnią licencję na wersję sprzed roku. Czyli w razie czego, nie zostajemy z przysłowiową ręką w nocniku. Podobnie robią inni producenci, np. umożliwiając uruchamianie ostatniej zainstalowanej wersji tak długo, jak długo będziemy ją mieli zainstalowaną.

Zaletami tej formy płacenia jest pozornie niski koszt - jednak w kontekście lat może się okazać że lepiej byłoby na początku kupić raz a dobrze. Za to dostajemy w czasie trwania subskrypcji całkowicie darmowe aktualizacje i praktycznie cały czas możemy pracować na najnowszej wersji oprogramowania (inna sprawa, że nie zawsze jest to pożądane, bo czasem aktualizacja wymaga np. wymiany systemu operacyjnego, a jeśli będzie przymusowa (zdarza się!), to czeka na upojny czas "przezbrojenia" całego komputera, przemilczę potencjalne koszty finansowe i czasowe).

Wada? Konieczność płacenia. Ale jeśli producent jest "ludzki", to można płacenie zawiesić na jakiś czas i używać nieaktualizowanej wersji; gorzej jeśli działa niczym Adobe, faktycznie zmuszając użytkowników do płacenia. Inna wada, również zależna od producenta, to zatrzymanie rozwoju oprogramowania - producentowi się to zwyczajnie nie opłaca, zwłaszcza jeśli ma pozycję monopolisty i ludzie MUSZĄ korzystać z jego oprogramowania tak czy owak.

Rent-to-own

Na koniec zostawiłem najciekawszy, moim zdaniem, sposób, czyli faktyczny zakup... na raty. Kupujemy normalny produkt, który jest dostępny w sklepach za względnie wysoką kwotę, ale płacimy w małych ratach. Czyli jest to taki dziwny mariaż opisanych wyżej modeli - niby płacimy co miesiąc, ale kiedy w ten sposób wpłacimy całą wartość programu, to płacić przestajemy, za to stajemy się posiadaczami dożywotniej (najczęściej) licencji, całkiem jakbyśmy od razu kupili go za pełną cenę.

Szczerze mówiąc, nie widzę - z punktu widzenia klienta, oczywiście - wad tego rozwiązania. Kupiłem w ten sposób sporo oprogramowania (do dzisiaj pamiętam pierwszy zakup syntezatora Serum) i nigdy nie miałem problemów z tego typu transakcjami. Gdyby nie ten sposób, nigdy bym się nie zdecydował np. na aktualizację V Collection od Arturii, bo jednorazowa płatność 200 euro była (moim zdaniem) za duża. Ale obniżona promocyjnie do 150 euro i rozłożona na raty sprawiła, że mogę się cieszyć najnowszą wersją.

Co ciekawe, tego modelu płatności wcale nie musi mieć w ofercie sam producent - są serwisy, np. Splice, które stają się pośrednikami, oferującymi model rent-to-own dla programów, które u producenta można kupić wyłącznie w regularnej cenie. Płaci się wówczas ciut drożej, ale coś za coś.

Przyszłość

Niestety, wszystko wskazuje na to, że przyszłością są subskrypcje. Piszę "niestety", bo ten model podoba mi się najmniej, ze względu na ciągłe uwiązanie do producenta i jego widzimisię. Bardzo nie lubię, kiedy to producent próbuje za mnie podjąć decyzję, że już czas na nowszą wersję. Albo z powodów technicznych problemów uniemożliwia mi pracę, bo akurat jego system przetwarzania "w chmurze" nie widzi mojej licencji. Pół biedy, jeśli po jakimś czasie płacenia dostajemy jednak licencję wieczystą na choćby i starszą wersję programu - ale możemy go używać. Gorzej, jeśli koniec płacenia = koniec używania i koniec możliwości otwarcia dokumentów, które w czasie użytkowania stworzyliśmy. Widać więc, że bardzo dużo w przełamywaniu niechęci do subskrypcji zależy od producentów...

Komentarze