Tradycyjna prostota, cz. 1

We wcześniejszym wpisie wspomniałem o podjętej próbie wejścia na chwilę w świat analogowej fotografii. Dzisiaj czas na konkrety, czyli co, jak, czym i kiedy - no, może "kiedy" to nie do końca.

Baza

Dotarły wreszcie zamówione klisze (w liczbie czterech pudełek - Ilford Delta 400 i Pan 100 oraz Kodak 400TX i Fujifilm 100 Acros). Po rozpakowaniu na pierwszy ogień poszedł Fujifilm, trafiając do niecierpliwie czekającej Vilii. Po drobnych problemach - ustaleniu orientacji kasetki i wciśnięciu "języczka" filmu do odpowiedniej szczeliny w rolce - aparat został komisyjnie zamknięty i oklejony wzdłuż szczelin czarną taśmą izolacyjną. Ten ostatni zabieg wykonałem w obawie o przepuszczanie światła - Vilia nie jest bardzo dokładnie spasowana, więc strzeżonego...

Aparaty

Jak napisałem wyżej, pierwsze zdjęcia robię za pomocą Vilii. Od Krzyśka podczas ostatniego wypadu pożyczyłem trzydziestoletniego Kieva 4, bardzo przyjemny aparat dalmierzowy i to za jego pomocą chciałem wypstrykać pierwszą kliszę. Niestety, po odkryciu sposobu otwarcia kasety okazało się, że wewnątrz brakuje rolki do nawijania filmu, więc nie sposób było nawet zamontować kliszy, nie wspominając o fotografowaniu. Wielka szkoda, bo strasznie mi się ten aparat spodobał "fizycznie" i może kiedyś, gdyby udało się tę nieszczęsną rolkę zdobyć, jeszcze jakieś zdjęcia uda mi się nim zrobić - postaram się wtedy przytoczyć dość ciekawą historię pochodzenia Kieva.

Spekulacyjnie powiem jeszcze, że być może niedługo będę miał też okazję wypróbować Nikona F801, czyli wyprodukowaną w 1988 roku lustrzankę analogową z "mojego" systemu. Na podstawie opisów w sieci wiem, że jest to już duży skok w stronę ułatwień dla użytkownika - automatyczne przewijanie filmu, elektroniczny licznik zdjęć, wbudowany światłomierz. Oczywiście najwięcej obiecuję sobie po możliwości zastosowania części mojej "szklarni" (choć niestety, nie całej, bo nie do końca z F801 współpracują najnowsze szkła z serii G, nie posiadające pierścienia przysłony).

Mała komplikacja

Pierwsze zdjęcia już są utrwalone w Vilii. Wspomniana w śródtytule komplikacja wynika z bardzo prostej konstrukcji radzieckiego aparatu - o ile ręczne ustawienie przysłony jest banalne, ręczne ostrzenie za pomocą skali odległości trochę mniej, to ustalenie czasu naświetlania staje się sporym wyzwaniem, który można rozwiązać zasadniczo na cztery sposoby:

  • zastosować mało precyzyjne wskazówki, jak na stronie Fotografowanie aparatami tradycyjnymi
  • zastosować tabelę parametrów ekspozycji, taką jak zamieszczona poniżej
  • kupić zewnętrzny światłomierz
  • wykorzystać cyfrowy aparat do zmierzenia warunków ekspozycji

Póki co, wykorzystywałem aparat cyfrowy, ustawiając w nim takie same parametry, jak w Vilii (przysłona f/4, ISO100). Na tej podstawie mogłem szacować czas, zobaczymy tylko, czy to coś da.

Pierwsze koty za płoty

O ile zupełnie pierwsze zdjęcia zrobiłem w domu, na spokojnie, to w ostatnią sobotę, w związku z wizytą w serwisie samochodowym, miałem okazję pochodzić po Suchym Lesie i wypstrykać tam kilkanaście kadrów. Jak wrażenia? Na pewno było inaczej niż przy fotografowaniu aparatem cyfrowym. Wprawdzie nie myślałem o kosztach każdej klatki, ale niewątpliwie zdjęcia robiłem zdecydowanie rzadziej i z większym namysłem. Myślę, że decydowała o tym pracochłonność całej operacji. Trzeba było wygrzebywać z kieszeni X20, mierzyć nim światło, wygrzebywać z drugiej kieszeni Vilię, ustawiać w niej odpowiednie parametry, naciągnąć film i dopiero nacisnąć spust.

Nieco frustrująca była ilość rzeczy do sprawdzenia przed wykonaniem zdjęcia. Pomijam już pomiar światła za pomocą X20, ale sama Vilia nie ułatwiała sprawy. Jest to aparat już nieco sfatygowany, stąd luzy na niemal wszystkich ruchomych częściach, a największe na pierścieniach obiektywu i dźwigni sterującej przysłoną. Przy każdym wyjęciu z kieszeni trzeba było pieczołowicie sprawdzić WSZYSTKIE nastawy i dopiero robić zdjęcie. Oczywiście, uświadomiłem to sobie dopiero po pstryknięciu pięciu czy sześciu zdjęć, gdy okazało się, że przysłona przestawiła się sama z f/4 na f/8, co zapewne poskutkuje pięknymi, czarnymi kadrami... Najśmieszniejsze, że w Vilii trzeba też pilnować... dekielka na obiektywie, bo ma ona zupełnie niezależny celownik lunetkowy, który inaczej niż w lustrzankach, wcale nie pokazuje tego, co zostanie zarejestrowane. Zdjęcie z założonym dekielkiem również udało mi się zrobić...

Postępy

Obecnie dotarłem do zdjęcia nr 25 (mniej więcej, bo licznik w Vilii nie do końca chyba działa). Jeszcze pewnie kilka pstryków i trzeba będzie oddać film do wywołania. A co potem? Robić odbitki? Skanować? Fotografować negatyw obiektywem makro?... Cóż, jeszcze nie wiem - mam tylko ciągle nadzieję, że COŚ z tych moich prób wyjdzie i nie uzyskam tylko w całości prześwietlonego filmu, który nada się tylko do zrobienia z niego zakładki do książki!

Komentarze