Tradycyjna prostota, cz. 3

Gdy odebrałem wywołane dwie pierwsze klisze okazało się, że ta z Vilii nie nadaje się do niczego - większość klatek prześwietlona. Coś chyba jest ze szczelnością posiadanego egzemplarza aparatu. Drugiej (z F801) na razie nie poddawałem skanowaniu w punkcie usługowym - postanowiłem wypróbować znaleziony na forum sposób, polegający na sfotografowaniu poszczególnych klatek filmu za pomocą lustrzanki (cyfrowej) i obiektywu makro. Okazało się, że nie jest to zadanie tak łatwe, jak się początkowo spodziewałem.

Trochę majsterkowania

Pierwszym problemem było zamocowanie filmu w ten sposób, by móc za nim uzyskać dobre podświetlenie. Po kilku próbach postanowiłem zbudować odpowiedni przyrząd (choć to za dużo powiedziane), żeby maksymalnie ułatwić sobie zadanie. Wspomniany "przyrząd" to po prostu tekturowe pudło, nakładane na obiektyw, z zamocowaną na końcu tekturką, która obejmuje z obu stron film (mogący się z pewnym luzem przesuwać). Aby zabezpieczyć powierzchnię błony, od wewnątrz przymocowałem do tekturki bawełnianą tkaninę ze starej koszulki, dzięki czemu uniknąłem kontaktu filmu z chropowatym papierem. Całość, już zamocowana na aparacie, wygląda tak:

Efekty, czyli co na ekranie?

Wyniki przeniesienia zdjęć do domeny cyfrowej wypadły nieco blado. Nie udało się uzyskać ostrości choćby porównywalnej z obrazem cyfrowym (na co nie liczyłem), sporo zdjęć wyszło poruszonych (co akurat nie jest winą medium, po prostu modelka się poruszała). Dodatkowo musiałem opracować sposób na obróbkę sfotografowanego negatywu w Lightroomie - odwrócenie kolorów umożliwiły krzywe, zaś dodatkowo musiałem odbijać każde zdjęcie w poziomie (bo odwrotnie zamocowałem kliszę).

Naokoło

Można sobie zadać pytanie, czy efekt wart jest tych wszystkich zabiegów? Przyznam, że samo doświadczenie fotografowania analogami jest bardzo ciekawe i jeszcze kilka klisz na pewno wypstrykam. Zgodnie jednak z przewidywaniami, nie porzucę cyfry na rzecz analoga, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Wydaje mi się, że bez zabawy w ciemni to jednak nie TO. Jeśli nie robi się wszystkiego samemu, ucieka gdzieś cały urok - co z tego, że mam wywołany film, jeśli nie mogę z niego zrobić odbitek? Oczywiście, nie jest to do końca prawda, bo przecież w tym samym zakładzie, który klisze wywołał, mogę zamówić i odbitki. Ale tak naprawdę wyglądać będzie to tak, że miły pan zeskanuje film, zrobi z niego zwykłe JPGi, a te wywoła identycznie z JPGami, które mogę dostarczyć z X20. Fotografowanie filmu lustrzanką w celu "cyfryzacji" jest równie... hm... żałosne? A zakładów wywołujących tradycyjnie, czyli z wykorzystaniem powiększalnika, papieru światłoczułego i kuwetek jest na lekarstwo...

Tak to obecnie widzę - dopóki nie będę mógł zorganizować w domu małej ciemni i samemu ślęczeć nad zdjęciami (a na to się nie zanosi), analog będzie zaledwie ciekawostką, takim sobie eksperymentem...

Komentarze

  1. Ha, nie bez kozery wspominałem urok ślęczenia na pralce z powiększalnikiem :D

    Monsieur B.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz