Artysta a dzieło

Obejrzałem niedawno wideofelieton Łukasza Stelmacha na temat tego, czy warto i można oddzielać dzieło od artysty, który je stworzył. Czyli, innymi słowy, czy należy dzieło interpretować przez pryzmat tego, kim był i co robił jego autor. Wydawałoby się, że naturalną odpowiedzią jest "nie" - bo przecież żeby docenić filmowy kunszt reżysera czy techniczną biegłość rzeźbiarza nie trzeba studiować ich biografii, prawda?

Fot. Fabrizio Giovannozzi/AP

Do niedawna też skłaniałem się do takiego właśnie poglądu i w sumie nadal się skłaniam, ale już nie bezwarunkowo. To znaczy, jeśli nie wiem nic o autorze, to po prostu interpretuję jego dzieło w konkteście tego, co już znam, mojego doświadczenia, smaku i gustu. Podoba mi się albo nie podoba, podświadomie porównuję do innych, podobnych utworów i wyrabiam sobie swoje zdanie. Ale! W momencie, kiedy zaczynam się o artyście dowiadywać więcej, coś zaczyna się zmieniać. I mimo że samo dzieło się przecież nie zmieniło w tym czasie, to zaczynam je odbierać inaczej - dlatego między innymi lubię artykuły w Estradzie i Studio, gdzie można poczytać na przykład, w jakich warunkach powstawały jakieś płyty czy utwory, doszukać się różnych smaczków i ciekawostek, które sprawią, że nieco inaczej spojrzymy na znane już skądinąd dzieło.

Jednak działa to też w drugą stronę. To się właśnie dla mnie stało z płytą Olivera Shanti "Looking from the East", którą bardzo lubiłem. Lubiłem, bo teraz nie potrafię jej już słuchać. Oliver Shanti, czyli Ulrich Schulz, trafił bowiem na wiele lat do więzienia po udowodnieniu mu 76 przypadków molestowania seksualnego dzieci. A to zmienia wszystko.

Komentarze