[O] Bohemian Rhapsody

Tak, dopiero teraz obejrzałem ten film - dostałem płytę na imieniny. Nieco to dziwne, że nie wybrałem się do kina jako wieloletni fan muzyki grupy Queen - ale planowałem, wierzcie mi. Nie wyszło, więc nadrobiłem zaległości na kanapie w salonie. Za to w ciemnym pokoju i oglądając obraz rzucany na ścianę, czyli prawie, prawie jak w kinie.

Dość jednak wstępów. Nadszedł czas, żeby napisać, dlaczego film mi się nie spodobał. Bo nie spodobał się, niestety... I nie będę się czepiał aktorów, bo zagrali, co mieli zagrać, a starania Maleka o odwzorowanie ruchów Freddiego naprawdę warto docenić. Tylko co z tego, jak film jest o niczym?

"No jak to o niczym!?" - oburzycie się. Ano tak to. Dostajemy wyrywkowo kilka scen powstawania poszczególnych utworów (które zostały zdradzone już niemal w całości przez trailery, więc nie są żadną niespodzianką), okraszone scenami z typowej drogi wielkich gwiazdorów: od nikogo przez super-idola po upadek i odrodzenie. I nie zrozumcie mnie źle, przecież to nic złego tak naprawdę, bo skoro tak wyglądało to w rzeczywistości... Sęk w tym, że nie wyglądało.

Moim zdaniem głównym błędem było zrobienie filmu o Queen z członkami Queen jako aktywnymi konsultantami. W efekcie mamy opowieść o tym, jak barwny ptak, Freddie, dostał od zespołu (Briana i Rogera) szansę zostania wokalistą, potem się stoczył przez narkotyki i złego przyjaciela, wyrolował zespół podpisując kontrakt na solowe płyty, a następnie na kolanach wrócił z przeprosinami, by wziąć udział w "Live Aid". Natomiast Brian i Roger byli w tym czasie przykładnymi ojcami i głowami rodzin, odmawiali udziału w pijackich imprezach, "zdradę" Freddiego przyjęli dość wyrozumiale, po czym po latach w dwie minuty wybaczyli mu i postanowili razem wziąć udział w koncercie...

Przy całej mojej sympatii do Briana i Rogera, i chęci wiary w - było nie było - wieści "z pierwszej ręki", nie mogę się zgodzić, że tak to wyglądało. W zespole były tarcia, ale na przykład Roger wydał jeszcze w 1977 roku solowy singiel, a w 1981 - solowy album "Fun in Space ("Mr. Bad Guy" Freddiego, który według filmu był tym strasznym epizodem, niemal rozwalającym zespół - 1983). Także w 1983 roku Brian May nagrał mini-album z Eddiem Van Halenem, a Roger swój kolejny album "Strange Frontier". Poza tym, pokazanie Freddiego jako jedynego, którego ciągnęło do disco też jest przekłamaniem, bo akurat na płytach "The Game" i "Flash Gordon" użyto przede wszystkim syntezatora Oberheim OB-X, należącego do... Rogera. Przykro mi więc, panowie Taylor i May, ale Wasze zeznania mają kłopot z wiarygodnością i dają wrażenie wybielania się po latach.

I dobrze, zgoda, że to nie dokument BBC i gdyby ten film nakręcił ktoś, kto nie znał sytuacji i bazował tylko np. na wycinkach prasowych, to nie byłoby to tak przykre. Ale skoro przy kręceniu i powstawaniu scenariusza autorzy mieli aktywne wsparcie muzyków, którzy byli też na planie, konsultowali stroje i tak dalej, to do licha, zrobiono Freddiemu krzywdę, ukazując go jako jedynego odpowiedzialnego za całe zło.

Konkludując powoli, moim zdaniem "Bohemian Rhapsody" to film, który nakręcono w dwóch celach: żeby zbić kasę oraz... żeby pokazać scenę z "Live Aid" (naprawdę świetną). Nie jest to, broń Boże, film o muzykach, film o zespole, film o jakimś ciekawym epizodzie działalności Queen (czyż nie byłoby ciekawe zrobienie całego filmu tylko o nagrywaniu "A Night at the Opera"?). Nie, to taka laurka, która ma pokazać, jakie przeboje zespołowi zawdzięczamy, jakim wykolejeńcem był Freddie, a jakimi cnotliwymi obywatelami okazała się reszta zespołu...

I dlatego, mimo świetnych zdjęć, genialnego dźwięku i tytanicznej pracy Maleka - ten film mi się nie spodobał.

Komentarze

  1. Muzykę Queen znam dzięki Tobie i chociaż nie znam takich zakulisowych wydarzeń, tak jak Ty, to miałam podobne wrażenie. Czyli że nie wszystko tu gra i zgadza się z prawdą. Ale oglądanie tego filmu w kinie robi wrażenie. Ta muzyka ma moc!
    Ale że Ty dopiero teraz to obejrzałeś??? To nawet ja poszłam na ten film do kina!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - chciałem pójść do kina, bo czytałem w recenzjach, że dźwięk wypada rewelacyjnie. No, ale się nie udało.

      Usuń

Prześlij komentarz