[O] Katarzyna Michalak - Dźwięk bez fikcji

Panią Katarzynę Michalak poznałem osobiście na tegorocznej Audionomii i już wtedy Pani Kasia zapowiadała, że w ciagu miesiąca ukaże się jej książka na temat praktycznego podejścia do realizacji reportażu. Miesiąc minął i do pobliskiego paczkomatu dotarła książka "Dźwięk bez fikcji. O radiowym reportażu artystycznym". Książkę przeczytałem w dwa dni, ale musiało minąć kilka kolejnych, bym mógł przetrawić wszystko i doszedł do pewnych wniosków.

Kawał wiedzy

Nie sposób odmówić tej pozycji olbrzymiego nasycenia wiedzą. Nic w tym dziwnego, bo książka jest jednocześnie doktoratem, więc siłą rzeczy musi skupiać się na konkretach zamiast tradycyjnej w ostatnich czasach powierzchowności zaprawionej humorem. Na szczęście temat jest na tyle przystępny, że momentami formalny język i dość zasadniczy ton nie przeszkadzają zanadto (zwłaszcza na tle doktoratów i podręczników akademickich, które dane mi było w życiu przeczytać).

Dostajemy zatem wiedzę i jeszcze raz wiedzę, popartą mnóstwem przypisów. Z przypisami mam ostatnio problem i nie dotyczy to tylko tej pozycji - chodzi o odsyłacze internetowe. Jak dla mnie, to jest kompletnie ślepa uliczka i kompletnie nieprzydatny zlepek literek. O ile odniesienie się do papierowej publikacji ma sens nawet po kilkudziesięciu latach, bo daną pozycję literaturową można odszukać np. w bibliotece po numerze ISBN, nazwisku autora czy tytule i sprawdzić szerszy kontekst cytowania, to wrzucenie adresu http: nie daje kompletnie nic - te adresy żyją zwykle raptem parę lat, potem domeny przechodzą od właściciela do właściciela, a nawet jeśli nie, to można bardzo łatwo zmienić położenie czy adres danego dokumentu i już kompletnie nie wiadomo, do czego przypis prowadził...

Ale wrócę do meritum. Autorka sprawnie prowadzi czytelnika przez krótką historię reportażu, wskazuje na znaczenie i pochodzenie stosowanej nomenklatury, następnie zaczyna reportaż poddawać dekompozycji, by wskazać istotne elementy składowe. Nie ucieka przy tym od aspektów technicznych, jednak główna część to opis procesów zachodzących podczas obmyślania i planowania reportażu, tworzenia narracji, przemyślenia fabuły (jeśli można tak to nazwać).

Nie bez znaczenia są rozdziały omawiające rolę bohatera reportażu i samego reportażysty, a także (co nie jest może aż tak oczywiste) rolę otoczenia, czyli warunków, w jakich odbywa się rejestracja. To zresztą bardzo mi się podobało podczas czytania, że mimo sporego nacisku na treść, jej spójność i sensowność, równie ważne dla autorki było także ciągłe pilnowanie kompletności warstwy dźwiękowej, która tę treść ma dostarczyć słuchaczowi. Tego wszak nie ma na miejscu i poza słuchem nie ma on przecież żadnego innego sposobu na zapoznanie się z materiałem.

Niemniej istotne dla autorki (i z czym się zgadzam) jest budowanie emocjonalnej strony reportażu - rozplanowanie poszczególnych scen pod kątem wzbudzania czy wyciszania emocji u słuchacza i kierowanie ten sposób jego uwagi na ważne aspekty z jednoczesnym pozwoleniem na własną interpretację. Przedstawienie tych zagadnień na konkretnych przykładach, poparte szkicami i ilustracjami na pewno pozytywnie wpływa na zrozumiałość treści i uznaję to za duży plus książki.

Łyżka dziegciu?

I w tym momencie trafiłem na "Zakończenie", które nieco wybiło mnie z entuzjazmu. Z jednej strony w pełni zgadzam się z tezą autorki, że mimo tego, iż w ostatnich latach słuchanie przeżywa swoisty boom, to jednak jakość tego, czego słuchają ludzie nie idzie w parze z ilością audycji, głównie podcastowych. To jest fakt, mimo postępujące profesjonalizacji rynku podcastowego - do jakości wypracowanej w zaciszach radiowych studiów jeszcze daleko. Autorka jednak, patrząc na sytuację z punktu widzenia doświadczonej radiowej reportażystki, zdaje się nie zauważać pewnego - moim zdaniem istotnego - faktu. Otóż podcasty - w ogólnym rozumieniu dowolnych form audio dystrybuowanych ZA DARMO w internecie - są inicjatywą oddolną. Podcasty zaczęli tworzyć zwykli ludzie, którzy czuli potrzebę podzielenia się czymś ze światem. Za tymi ludźmi nie stało wieloletnie wykształcenie dziennikarskie, profesjonalne studio zapełnione sprzętem, nie mieli oni pomocy realizatorów czy kompozytorów, nie mieli też żadnej formy recenzji poza ewentualnym odzewem publiczności.

W ostatnich latach to się zaczyna powoli zmieniać. Zwiększa się dostęp do stosunkowo dobrego sprzętu nagraniowego, rośnie świadomość materii dźwiękowej i jej jakości, zaś same podcasty stają się coraz bardziej różnorodne. To już nie tylko monologi, nie tylko rozmowy, pojawiają się coraz bardziej zaawansowane formy (co zresztą autorka zauważa, żeby oddać jej sprawiedliwość). Mało jeszcze jest prawdziwych reportaży artystycznych, jednak nie wynika to tylko ze słabego gustu słuchaczy, ale także z faktu znacznych nakładów, które potrzebne są do przygotowania profesjonalnego reportażu. Odczuwam w tym pewien żal autorki, że z jednej strony stacje radiowe są coraz mniej chętne do finansowania pracy reportażystów, a z drugiej podcasty także nie mają na to gotowej recepty. Niestety, nie bardzo widzę w praktyce możliwość wywalczenia zaangażowania państwa w roli mecenasa...

Co można zrobić poza liczeniem na dotacje? Audionomia i podobne inicjatywy mogą być - moim zdaniem - bardzo dobrym krokiem do tego, żeby promować dobre, sprawdzone wzorce, edukować (także podcasterów) i popularyzować słuchanie reportaży (czy także np. słuchowisk - dlaczego nie?) I nie tworzyłbym podziałów na "prawdziwych reportażystów" i "amatorów podcasterów", bo obie te grupy robią zasadniczo to samo. Tworzą audycje. I to audycje bywają dobre lub złe.

Polecam!

Tak czy inaczej, książkę "Dźwięk bez fikcji" bardzo polecam. Można sobie z jej pomocą uporządkować wiele spraw i - czego nie podejrzewałem na początku - znaleźć inspirację, by jednak może spróbować czegoś w tej materii? Drobne błędy edytorskie (a nawet jeden ortograficzny) oraz momentami hermetyczne słownictwo nie powinno nikogo zniechęcić - to naprawdę wartościowa pozycja, którą warto mieć i warto przeczytać.

Komentarze