[O] John Grisham - Góra bezprawia

Tym razem nie będę miał skrupułów. Niestety, Grisham, nie Grisham, dość sentymentów. I będą "spoilery", czyli przecieki z fabuły, więc jeśli ktoś chętny do czytania powieści, to w tym momencie musi przerwać tę minirecenzję, żeby sobie nie psuć wrażeń.

Obiecanki-cacanki

Wydawca dumnie pisze na okładce, że to "najlepszy thriller prawniczy Grishama od czasów Firmy i Raportu Pelikana". No, nie, zdecydowanie nie. ZDECYDOWANIE. Już powiastki o Theodorze Boonie są lepszymi thrillerami, serio. Ale do rzeczy.

Fabuła powieści jest dość sztampowa - młoda prawniczka w wyniku "światowego kryzysu finansowego" traci lukratywną posadę w dużej kancelarii i wyjeżdża na bezpłatny urlop do małej górskiej miejscowości, gdzie pro bono będzie odtąd reprezentować biednych ludzi. Oczywiście, początkowo jej to nie w smak, a sama prawnicza robota bardzo różni się od tej, którą wykonywała w Nowym Jorku. Jednak od pierwszych stron wiemy dobrze, że sobie poradzi i koniec końców wcale nie będzie chciała wracać do prawniczej korporacji.

Cały problem z tą powieścią polega na tym, co już "wyłaziło" z kilku innych współczesnych pozycji Grishama: kiepska, przewidywalna i niedokończona fabuła. Znów, wszystko niby jest na swoim miejscu: wielkie pieniądze, złe firmy (tutaj: spółki węglowe i chroniący je prawnicy), biedni, pokrzywdzeni ludzie (górnicy z pylicą) i jednostka, która ma szansę powstrzymać katastrofę, a która teoretycznie się do tego nie nadaje (niedoświadczona pani prawnik). To się mogło udać i - co najgorsze - przez pół książki nawet się udawało.

Początek jest wolny, kiepski i nudny, ale kiedy główna bohaterka, Samantha, dociera do małego miasteczka Brady, zaczynają się dziać całkiem fajne rzeczy. Aresztowanie przez samozwańczego "szeryfa", zakończone poznaniem młodego i przystojnego prawnika Donovana, który okazuje się przeciwnikiem koncernów węglowych, niszczących przyrodę (i ludzi) morderczą eksploatacją kopalni odkrywkowych. Samantha wciąga się w obronę matki wyrzuconej z pracy za długi, pomaga staruszce w spisaniu testamentu, pomaga bitej przez męża kobiecie, a tle rozwija się afera "węglowa". I kiedy wszystko zaczyna mieć ręce i nogi, a czytelnik czeka na jakieś przyjemne potyczki sądowo-prawnicze, nagle... ginie jeden z głównych bohaterów. Z drugim, który pojawił się dosłownie chwilę wcześniej, Samantha nawiązuje oparty wyłącznie na seksie romans. Bohaterka brzydzi się wykradzionymi dokumentami, które mają pogrążyć jedną z węglowych firm, ale jednocześnie pomaga "w dobrej wierze". Chce pomagać miejscowym ludziom, ale niby też waha się nad wyjazdem do Nowego Jorku... Na koniec, w płomiennej rozmowie z szefową, postanawia ostatecznie zostać i walczyć. I tyle.

Czuję taką gorycz po przeczytaniu "Góry bezprawia", że chyba długo nie sięgnę po Grishama - chyba że po "klasyki" z lat dziewięćdziesiątych. Ta powieść jest zupełnie bez sensu - tak naprawdę do końca nie jest doprowadzony żaden wątek. Samozwańczy szeryf? Pojawia się i znika. Sprawa testamentu? Niby jest i coś ma się z nią stać, ale w pewnym momencie prawniczki po prostu przekazują ją do innej kancelarii. Wielka sprawa "węglowa", wygrana przez Donovana, zostaje skierowana do apelacji i Samantha w końcówce zaledwie obiecuje, że się nią zajmie. Największa sprawa, wokół której widziałbym całą oś fabularną, jest po prostu przekazana jakiemuś nadzianemu prawnikowi z innego stanu - dostaje on całą dokumentację, którą z narażeniem życia gromadzą i transportują bohaterowie i już. Rzecz jasna, otrzymujemy informację, że teraz akta są bezpieczne, więc spółka węglowa na pewno przegra. Naprawdę? To ma być thriller prawniczy, gdzie wątki kończą się obietnicą, iż coś tam się kiedyś stanie?

Odradzam

Strasznie się nabuzowałem, ale naprawdę, dawno nie czułem tak dużego rozczarowania rozwiązaniem fabuły, jak po przeczytaniu "Góry bezprawia". To w mojej opinii jedna z najgorszych książek Grishama, jaką miałem okazję czytać - a przeczytałem ponad połowę jego bibliografii. Zdecydowanie odradzam, a sam idę się napić gorącej herbaty, bo się ostatnie noce zrobiły dziwnie zimne...

Komentarze