[R] W urzędzie
Tak to już w życiu bywa, że trzeba czasem odwiedzić instytucję państwową, zwaną urzędem. I mnie to dotknęło przy okazji rejestracji samochodu. Poczytałem najpierw, co jest potrzebne, co wypełnić i na jakie koszty się nastawić (bo, panie, bez kosztów choćby na znaczek skarbowy to się NA PEWNO nie obędzie). Pogadałem ze znajomymi, którzy byli już tam kiedyś wcześniej i w zasadzie uznałem się za przygotowanego.
Błąd. Wiadomo.
Całość procedury, przez którą przeszedłem, można wpisać w sinusoidę, na zmianę miłych i niemiłych, rozczarowań. Najpierw ucieszyłem się, że są dokumenty PDF na stronie urzędu - ale okazało się, że nie ma egzemplarza dla współwłaścicieli (albo nie potrafiłem znaleźć). Super sprawa, że istnieje system elektronicznej rezerwacji terminów - ale w praktyce można zarezerwować termin tak za dwa tygodnie, a w praktyce okazało się, że wynika to z braku odwoływania rezerwacji. System numerkowy jest fajny - ale liczba numerków jest dla danego dnia ograniczona i szybko się kończy. Urząd otwarty jest od 7:15, ale kasa dopiero od 8:00. Można jednak płacić kartą, jednak z prowizją 2zł...
Nie chciałem czekać dwóch tygodni, więc postanowiłem zwyczajnie przyjechać wcześniej i wystać swoje w kolejce. Akurat trasa, którą jechałem do urzędu, była dla mnie zupełnie nowa, więc dałem sobie tyle zapasu, że dojechałem tam o 6:30. 45 minut przed otwarciem. I w kolejce wcale nie byłem pierwszy, tylko trzeci!
W ogóle do momentu otwarcia zebrało się pewnie 30-40 osób, więc droga do pokoju nr 20 wyglądała jak bieg maratoński - tłum i ścisk. Pobrałem numerek Be-dwieście-ileś i... usiadłem. Bo najpierw wyczytywano numery z rezerwacji elektronicznej (na kilka był tylko jeden), potem była jedna afera z pewną panią, potem jeszcze dwóch panów przede mną i jedna starsza kobieta, która "tylko się pytała o coś". W końcu wyczytano mój numer i podszedłem do stanowiska numer jeden.
Jako przygotowany obywatel podałem wszystkie wymagane dokumenty. Po chwili musiałem jednak uzupełnić je w kilku miejscach oraz potwierdzić, że tak, jestem zameldowany w miejscu zameldowania. No i pokazać dowód.
Teraz wystarczyło poczekać, aż pan urzędnik powprowadza dane do komputera, wydrukuje stertę papierów, da dwa z nich do podpisania, wyjmie z szafki tablice rejestracyjne i naklejki oraz pobiegnie gdzieś i wróci. Krótka informacja, że za dwa tygodnie dowód rejestracyjny będzie gotowy i żeby znowu wpaść w odwiedziny. Uf!
Trwało to i trwało, ale grunt, że okazało się skuteczne. Chociaż jak pomyślę, że muszę tam przyjechać raz jeszcze, to!...
Na plus zaliczam miły personel (na ile dane mi było się z nim kontaktować) i wygodne miejsca - petent przy stanowisku nie tylko może sobie usiąść, ale ma nawet blat, żeby wygodnie coś dopisać do papierów czy wypełnić jakiś dodatkowy wniosek. Strasznie to głupie, ekscytować się oczywistymi rzeczami, ale zbyt już wiele urzędów zwiedziłem i wiem, co docenić!
I żegnajcie PKSy ;)))) Nie wiem, jak wyglądał proces rejestracji u mnie, ale odbiór samego dowodu przebiegł bezboleśnie i można powiedzieć - błyskawicznie ;) Oby też tak było u Was :)
OdpowiedzUsuń:D mnie akurat jeżdżenie komunikacją miejską nie bardzo przeszkadza - przynajmniej trzeba trochę chodzić. A tak będę znów jeździł spod drzwi domu pod drzwi pracy... ;)
OdpowiedzUsuńJa u nas też mile wspominam załatwianie nowego dowodu rejestracyjnego (bo miejsca na pieczątki zabrakło). Bardzo sympatyczne osoby spotkałam. Ale jedna pani mnie zszokowała. Odbierałam dokument, w pokoju są dwa biurka. Przy jednym ja i miły pan, który wydaje mi dokument, przy drugim pan w wieku, na oko, ok. 40+ i rozmiarów pokaźnych.:) I słyszę jak pani do niego szczebiocze: "Wypełni pan wnioseczek i dostanie naklejeczkę, a ja wydam panu dowodzik". Padłam.:)))
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń