Nagrywanie audiobooków - status quo
W kwietniu minie okrągły rok, od kiedy zająłem się nagrywaniem audiobooków - nie da się ukryć, że wiele się od tego czasu zmieniło i obecnie trochę mniej błądzę niż wówczas. W mojej ocenie sporo rzeczy się polepszyło, wypracowałem sobie też pewne "rutyny", które znacznie ułatwiają pracę i utrzymanie pewnej powtarzalności. I chociaż napisałem krótki poradnik, jak zacząć, to tutaj chciałbym napisać o tym, co u mnie się sprawdziło, a co nie, jak to obecnie wygląda i jakie są plany na przyszłość.
Początki były trudne
Pierwszy audiobook został nagrany jako pewnego rodzaju eksperyment, z ciekawości i bez wizji dalszego rozwoju. Stało się inaczej.
Pierwsze miesiące to była jednak męka. Raz, że nagrania były dość słabej jakości (pogłos w pokoju, nagrywanie z otwartym oknem i szumiącym komputerem), dwa, że kompletnie nie wiedziałem, czy moje mikrofony są sprawne, czy interfejs audio jest sprawny, bo ciągle moje nagrania wydawały mi się zbyt ciche. Z drugiej strony irytowały rzeczy czysto wykonawcze: zbyt głośne oddechy, mlaskania, sklejanie ust, skrzypienie fotela itp.
Prostowanie
Dopiero adaptacja akustyczna pokoju, przerzucenie się na nagrywanie rejestratorem zamiast komputerem, dokupienie przedwzmacniacza mikrofonowego, nawadnianie się (!) doprowadziło do tego, że mogłem się zacząć skupiać na tym, co czytam i jak czytam. Dodatkowo konsultacje u specjalisty popchnęły mnie we właściwą stronę i mam nadzieję, że każdy kolejny audiobook, którego nagrania się podejmę, będzie lepszy od poprzednich.
Rutyna
Żeby oprócz frazesów i ogólników zawrzeć we wpisie coś więcej, opiszę może, w jaki sposób obecnie przeprowadzam nagranie audiobooka. Może komuś się to przyda - ja podobnego wpisu szukałem wiele miesięcy temu i nie znalazłem...
- parę godzin przed nagraniem zaczynam się nawadniać; pomaga to zwalczyć suchość w ustach, sklejanie się warg, mlaskanie i różne tego typu niekorzystne efekty, które później rejestruje mikrofon, a których trzeba się pozbywać z końcowego nagrania
- przed samym nagraniem porządnie wietrzę pokój, po czym zamykam szczelnie okno i drzwi, co minimalizuje hałasy dochodzące z zewnątrz
- nagrań dokonuję zwykle rejestratorem Tascam, do którego podłączam przedwzmacniacz Golden Age 73Pre i mikrofon WarmAudio WA-87 (czasem dynamiczny AKG D5) - dzięki temu unikam włączania dość hałaśliwego komputera
- trzy razy sprawdzam przed rozpoczęciem czytania, czy NA PEWNO włączyłem rejestrator
- czytam z Kindle'a (wariant preferowany) lub książki postawionej na wygodnym pulpicie
- podczas nagrywania popijam wodę - często, za to w małych ilościach
- w przypadku popełnienia omyłki używam klikacza i od razu nagrywam poprawioną wersję
- staram się nagrywać "rozdziałami" - jeden rozdział = jeden plik
- po zakończeniu nagrywania archiwizuję pliki z rejestratora w komputerze
- obróbkę wykonuję w programie WaveLab Elements, gdzie wypracowałem sobie "łańcuch przetwarzania": odszumiacz, bramka szumów, korektor, kompresor, de-esser, usuwanie "klików"
- sama obróbka polega na przesłuchaniu całości nagrania i usunięcia z niego zakłóceń, przerw, błędnych fragmentów itp.
- obrobione nagranie "renderuję" do finalnej postaci
- mając już obrobione poszczególne fragmenty audiobooka, przygotowuję czołówkę (fragment muzyczny, tytuł) i łączę ją z poszczególnymi częściami
- przygotowuję "stronę tytułową" i wysyłam ją razem z fragmentami audio na YouTube (korzystam z https://www.tunestotube.com/), bo chwilowo jest to miejsce, gdzie publikuję; aczkolwiek coraz poważniej myślę jednak o jakimś innym miejscu, bo jednak YouTube nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem dla audiobooków
Publikacja - rzecz do rozpoznania
Próbowałem różnych form publikacji: pliki umieszczane na GoogleDrive, wrzucane na mój muzyczny profil na BandCamp, w końcu - publikacje na YouTube. Obecnie podstawowa publikacja to właśnie YouTube, ale utworzyłem dodatkowy profil na BandCamp, gdzie także umieszczam danego audiobooka.
W związku z powyższym, trochę komplikuje się sam proces publikacji: muszę utworzyć kompilację "odcinka" w WaveLabie, po czym eksportuję go w dwóch formatach: stereo dla YouTube oraz mono dla BandCampa (ten ostatni ma limit 290MB na pojedynczy plik wav, stąd konieczność konwersji do mono). Dodatkowo trzeba przygotować grafiki ("okładki") i opublikować odcinek w obu serwisach. Po wszystkim można już udać się na bloga i tam opublikować wpis "anonsujący" audiobooka. Uf!
Na razie nie wiem, czy będę szukał dodatkowych form publikacji - takich bardziej profesjonalnych, przez specjalne serwisy, które potrafią audiobooka umieścić w różnych miejscach, gdzie można je potem zwyczajnie kupić. Chwilowo nie sądzę, bym osiągnął poziom pozwalający na sprzedaż nagrań - to ciągle jednak amatorskie produkcje dla rodziny i znajomych.
I tak to się toczy...
Póki co tak się rzeczy mają. Muszę jeszcze sporo popracować nad dykcją i emisją głosu, może rozwinąć jakoś bardziej "aktorskie" czytanie. Podobały mi się też eksperymenty z dodawaniem efektów dźwiękowych, aczkolwiek ZNACZNIE wydłuża to produkcję. Trzeba bowiem nie tylko odszukać odpowiednie odgłosy (a wcześniej wymyślić, co i gdzie ma się pojawić), ale i zmontować to razem, przesłuchać "n" razy itp. Może jednak warto? Bo taka forma bardziej słuchowiskowa bardzo mi się odpowiada. No nic, za rok kolejne podsumowanie - ciekawe, czy jeszcze będę się bawił w audiobooki.
Komentarze
Prześlij komentarz