[O] Karolina Koba - Dracula

Od dawna już marzę o tym, żeby napisać muzykę ilustracyjną do filmu. Chodzi to za mną i chodzi, a przybrało na sile, gdy wróciłem do muzyki parę lat temu. Póki co jeszcze nic z tego nie wyszło, ale teraz mam przynajmniej jakiś pogląd, jak mogłoby to wyglądać. Znajoma bowiem, Karolina Koba, podjęła wyzwanie i napisała muzykę do klasycznego już dzisiaj filmu "Dracula" z 1931 w reżyserii Toda Browninga z Belą Lugosim w tytułowej roli. Wersja ta jest umieszczona w serwisie cda.pl, więc swobodnie możecie ją obejrzeć.

O samym filmie nie będę się tutaj rozpisywał - kto widział, ten wie, kto nie widział, może obejrzeć. Lugosi stworzył ikoniczną już postać, która chyba na zawsze będzie kojarzona z hrabią-wampirem. Oczywiście w dzisiejszych czasach nieco razi momentami duża teatralność, zwłaszcza w wykonaniu aktorów drugoplanowych (gospoda w Transylwanii), jednak są elementy, które do dzisiaj sprawiają, że można się poczuć dość nieswojo. Do tych elementów zaliczam obłąkańczy śmiech Renfielda, a także niektóre grymasy Drakuli, który - choć wręcz groteskowy - jest w tej grotesce jakiś obcy, nie z tego świata.

Przechodząc do samej muzyki, może najpierw napiszę o niej samej. Karolina zastosowała instrumentarium orkiestrowe, które bardzo pasuje do klimatu filmu. Bardzo umiejętnie zastosowane są poszczególne instrumenty, zwłaszcza dęte drewniane, grające ponure partie melodyczne. Momentami słychać też płaczące skrzypce, zaś całości towarzyszy grany w niskich rejestrach rytm. Jeśli chodzi więc o muzykę jako taką, bardzo pasuje do klimatu i tematyki filmu - chciałbym mieć ją w postaci osobnego soundtracku do posłuchania poza przeglądarką internetową.

Jako że jest to pierwsza filmowa ścieżka dźwiękowa Karoliny, nie udało się uniknąć paru technicznych problemów. Momentami, zwłaszcza na początku, muzyka ewidentnie zbyt mocno wybija się z tła (szczególnie w scenie z dyliżansem), jest też w paru miejscach ewidentnie głośniejsza od pozostałych głosów. Wiem, że z ustalaniem głośności były kłopoty i Karolina mocno nad tym pracowała, jednak i ta ostateczna wersja nie uchroniła się przed drobnymi problemami.

Inna sprawa to decyzje kompozytorskie, które sprawiają, że podczas oglądania miałem trzy czy cztery razy wrażenie, że muzyka nie współgra z obrazem. Najbardziej razi to w scenie, gdzie Renfield zacina się w palec i hrabia widząc krew, czuje wzmagające się pragnienie. Moment pokazania krucyfiksu, odstraszającego wampira, nie jest zsynchronizowany z muzyką - rozmawiałem z Karoliną, kiedy słuchałem poszczególnych fragmentów podczas procesu tworzenia i jest to zabieg celowy, aby uniknąć kliszy, że w takich momentach musi zabrzmieć określony zestaw dźwięków. Moim zdaniem jednak, nie służy to końcowemu efektowi i rozmywa siłę tej sceny. Czasami jest też tak, że przydałaby się cisza albo bardzo cicha muzyka, jednak ta gra sobie w najlepsze - to już jednak moje osobiste odczucia podczas seansu.

W drugiej połowie filmu byłem też już nieco zmęczony bardzo jednostajnym rytmem, który w wielu miejscach jest synchronizowany z powolnymi krokami Drakuli - na ogół działa to wyśmienicie, jednak nawet najlepsza przyprawa dodana w zbyt dużej ilości może zaszkodzić potrawie. Tutaj tych "kroczących" rytmów jest ciut za dużo (choć z drugiej strony można to też uznać za cechę charakterystyczną tej ścieżki dźwiękowej i coś, co tworzy jej niepowtarzalny charakter). W dwóch miejscach wyraźnie dźwięk się urywa, jakby plik dźwiękowy nie został łagodnie wyciszony, nie daje się też wybrzmieć utworowi tytułowemu, który zamiast się zakończyć, jest po prostu ściszony.

Wydawać by się mogło, że jojczę i krytykuję, a muzyka w nowej odsłonie "Draculi" jest kiepska. To nie tak. Muzyka bardzo pasuje do klimatu filmu, w paru momentach (końcowa scena z Renfieldem na schodach!) włos się jeży na głowie, co oznacza, że jest przynajmniej nieźle, a nawet dobrze. Myślę, że zabrakło przesłuchania i montażu przez inną osobę, niezwiązaną emocjonalnie z samym procesem twórczym. Bo to są w większości problemy w rodzaju: tu jest coś troszkę za głośno, tu coś się urywa, tutaj widz oczekiwałby tego czy tamtego. Czyli zabrakło lekkiego muśnięcia, które wygładziłoby wszelkie zmarszczki na tej muzycznej tkaninie.

Eksperyment się powiódł i mam nadzieję, że Karolina podtrzyma swoją pasję w tworzenie takiej muzyki. Naprawdę warto i mocno trzymam kciuki!

Komentarze