[O] Boris Akunin - Nie żegnam się
Prawie równo rok temu czytałem "Czarne miasto", które powinno być ostatnią częścią przygód radcy stanu, Fandorina. I od razu uprzedzam tych, którzy jeszcze nie czytali tej czy właśnie poprzedniej części - do momentu zakończenia lektury nic tu po Was, jeśli nie chcecie sobie psuć lektury. Będę ujawniał fabułę, bo bez tego nie sposób pisać o "Nie żegnam się". Resztę zapraszam.
Poszli sobie?
No, kto nie poszedł, to będzie się miał z pyszna. Jak można się spodziewać, końcówka poprzedniej powieści nie okazała się ostatecznym końcem naszego ulubionego bohatera. "Nie żegnam się" zaczyna się od scen, w których Masa transportuje swojego pana do Moskwy. Fandorin jest nieprzytomny, w śpiączce, bo - jak się okazuje - strzał mający go zabić jednak nie spełnił swojej roli. Oprócz tego zbiegu okoliczności mamy też sporą dawkę wschodniej mistyki, która nieco uwierała mnie już poprzednio. Tutaj jest jeszcze gorzej - bo początek powieści wygląda jak nieporadna próba "odkręcenia" czegoś, co miało być ostateczne. Wizyty u rozmaitych szarlatanów, karmienie Fandorina krwią (!), wierność sługi i jego skuteczność w radzeniu sobie z przeciwnościami losu... hm... jeśli to jest nawiązanie do jakiejś konwencji, to chyba do współczesnej manii ożywiania starych marek, żerującej na nostalgii ludzi w średnim wieku.
Fabuła
Będący w śpiączce od czterech lat Fandorin ożywa i tu, przyznam, miałem pewną nadzieję. Bo długotrwałe pozbawienie przytomności odcisnęło piętno na ciele radcy, który ma kłopoty z chodzeniem i po ogarniętej rewolucją bolszewicką Moskwie porusza się na fotelu na kółkach. To wyglądało obiecująco - w końcu przez wszystkie niemal części Fandorin zaskakiwał doskonałą formą i znajomością sztuk walki. A tu - kontrast. Jak poradzi sobie osłabiony detektyw? Ano tak sobie poradzi, że nagle ni z tego, ni z owego "odzyska tajemniczą energię", która "schowała się w brzuchu" (!!!) i po prostu stanie się dawnym Fandorinem. Czterech lat w śpiączce praktycznie nie ma i sądząc po rzeczach, których dokonuje radca, chyba nie było.
Sama fabuła podzielona jest na trzy wątki, które w finale łączą się i zazębiają. Niby w Rosji rewolucja, poznajemy różne stronnictwa, która ze sobą walczą, niby powinny temu wszystkiemu towarzyszyć jakaś groza i chaos, ale przyznam, że emocji tu prawie nie ma. Najciekawszy okazuje się wątek Romanowa, agenta bolszewików, który rozpracowuje siatkę kontrrewolucjonistów - chociaż tutaj też wszystko idzie za gładko, za ładnie i za czytelnie. Przez dłuższy czas miałem nadzieję, że Romanow gra na dwa (albo i trzy) fronty, ale nie. Wątek Mony znudził mnie zupełnie, a Fandorin robi się w drugiej połowie książki tak miałki, sztampowy i nieciekawy, że szczerze mówiąc od momentu postrzelenia Mony zmuszałem się, żeby książkę doczytać do końca, co jeszcze mi się w historii tego cyklu nie zdarzyło.
No, a końcówka z Masą... Tego aż szkoda komentować, więc nie będę. Kto doczyta, to sam się przekona.
Podsumowanie
Najgorsze, że zakończenie jest otwarte i tym razem Akunin nie zamknął sobie furtki na przyszłość. Tyle tylko, że wcale nie wiem, czy będę chciał przeczytać kolejny tom. Naprawdę, powtórzę stwierdzenie z pierwszego zdania: "Czarne miasto" powinno być ostatnią częścią cyklu, godnie ją zamykając. Szkoda.
Niestety, muszę się z Tobą zgodzić, że książka jest słaba. Też przeżyłam kilka rozczarowań w trakcie lektury, a koniec w ogóle mi się nie podobał... Ech, trzeba by powrócić do początku... :)
OdpowiedzUsuń