[O] Wiedźmin - sezon 2
Kiedy dwa lata temu debiutował netfliksowy Wiedźmin z Henrym Cavillem w tytułowej roli, wielu wielbicieli prozy Andrzeja Sapkowskiego lamentowało, że oto dochodzi do profanacji i skoku na kasę. Bo Cavill kiepski, Ciri stara, Fringilla ciemnoskóra, a Jaskier... no. A później okazało się, że jednak nie jest tak źle i generalnie na świecie serial został przyjęty dobrze i bardzo dobrze. Mnie osobiście pierwszy sezon się podobał, a coś, co jako czytelnik książek odbierałem jako pewną wadę, czyli chaos wątków i czasów, osoby znające uniwersum tylko z serialu traktowało jako ogromną zaletę, podnoszącą napięcie.
Tak czy owak, do sezonu drugiego podchodziłem z nadzieją i ciekawością, jak się dalsze losy potoczą i jak bardzo będą zgodne z książkami. A że zamierzam zaraz co nieco w tej kwestii wyjaśnić, osoby nie chcące sobie psuć oglądania niech skoczą do ostatniego akapitu.
I co było dalej?
Jak pamiętamy, sezon pierwszy skończył się bitwą pod Sodden i odnalezieniem Ciri przez Geralta. Nic dziwnego, że zaczynamy dokładnie w tym miejscu, choć pierwsza scena (i tytuł odcinka) całkiem wyraźnie wskazują, że czeka nas jeszcze jedno opowiadanie, "Ziarno prawdy". To z Nivellenem, zwanym także Kłykaczem. I z bruxą Vereeną. I już w tym momencie dostajemy mocny sygnał, że wprawdzie spotkamy zdarzenia z książek, ale wcale nie muszą być one podane w ten sam sposób. Do dworu Nivellena Geralt trafia bowiem w towarzystwie Ciri (inaczej niż w pierwowzorze), już jako stary przyjaciel gospodarza. Co, rzecz jasna, wypacza nieco sensowność zdarzeń, bo o ile w opowiadaniu Nivellen dopiero poznał Wiedźmina i wcale nie miał ochoty zdradzać mu szczegółów na temat Vereeny, to w serialu jest to już co najmniej dziwne, zwłaszcza że Geralt wprost pyta "przyjaciela", czy Ciri będzie całkowicie bezpieczna w jego domu. Abstrahując jednak od tego (i kolejnych) odstępstw od literackiego pierwowzoru, sam odcinek ogląda się bardzo dobrze, efekty specjalne są bardzo dobre, a i Kłykacz wypada sympatycznie (choć strasznie).
No i potem mamy już dość spory rozjazd z fabułą sagi - Geralt i Ciri jeżdżą razem z miejsca na miejsce (Kaer Morhen, świątynia Melitele, Cintra(?)), przy okazji kolekcjonując kolejne postaci - Yennefer, Jaskra, wiedźminów, Triss. Drugim głównym wątkiem jest wątek Cahira i Fringilli, którzy w połowie sezonu spotykają się w Cintrze i próbują wymyślić, jak nie stracić głów po przyjeździe Cesarza Emhyra. Nie wiem, może już niedokładnie pamiętam fabułę z książek, ale wydaje mi się, że tam jednak dużo więcej czasu Ciri i Geralt spędzali osobno i druga część sagi to dążenie Geralta do ponownego odzyskania i ochorony Ciri. Jak scenarzyści serialu chcą to dalej rozwinąć, jest dla mnie tajemnicą.
Jeśli już narzekam trochę, to fabuła fabułą - ta serialowa też jest w miarę ciekawa (choć mało sensowna) i oglądało mi się wszystko całkiem przyjemnie. Gorzej, że serial zrezygnował z pokazywania z pewnych, według mnie ważnych rzeczy. Chodzi mi na przykład o genezę magii. Do dzisiaj pamiętam, że koncepcja Sapkowskiego (chociaż nie wiem, czy jego autorstwa) o tym, iż magia to przekształcanie jednej energii w inną, "czerpania ze źródeł", była dla mnie czymś bardzo odkrywczym. Takie proste, a jednocześnie głębokie! I w pierwszym sezonie nawet to tego nawiązano, pokazując praktykujące czarodziejki, które "wysysały" moc z jednych przedmiotów, by przekształcić ją w coś innego lub wykorzystać. Niestety, póki co w sezonie drugim dostajemy sztampowe szeptanie zaklęć w Starszej Mowie i tyle. Gorzej nawet, Yennefer uczy "na poczekaniu" Ciri, że ma powiedzieć parę słów i na przykład odbudować most...
Kuleją, niestety, postacie: Jaskier, Vesemir, królowie, czarodzieje. Nie mogłem przekonać się do Dijkstry, a zamieszanie fabularne nie pozwala ocenić, na ile dziwne zachowania są lukami scenariusza, a na ile kiepską grą aktorską. Taki Vesemir, było nie było sędziwy mentor wiedźmiński, zachowuje się niczym nastolatek, co rusz zmieniając zdanie, dając się ponieść ekscytacji odzyskaniem mutagenu, raz chcąc zabić Ciri, a potem znów chcąc ją ratować. To ma być ten mądry Vesemir? Jaskier gada momentami takie kocopoły i jest chwilami tak irytujący, że to zupełnie inna postać, którą lubi się już nieco mniej.
Nie chciałbym narzekać jednak zbyt dużo, bo choć powodów znalazłbym jeszcze całkiem sporo (na przykład Baba Jaga?), to ostatecznie jednak nie jest tragicznie. Rozminięcie się z fabułą książkowej sagi nie jest aż taką wadą znowu, bo nowi widzowie nie będą tego świadomi, a część ze znających papierowy pierwowzór może odetchnąć z ulgą, że jest tu (póki co) mniej polityki. Dopóki nie poznamy całości, trudno wyrokować, czy z serialową fabułą jest coś nie tak, acz nie ukrywam, że jeśli nie powstanie drużyna z Milvą, Regisem i Cahirem, to będzie mi przykro.
Za to rozczarowała mnie końcówka ostatniego odcinka. Ci, co widzieli i znają książki, pewnie się domyślą powodu, więc nic więcej nie będę tu pisał... ale tak, to było rozczarowanie i mam nadzieję, że zostanie jakoś uzasadnione fabularnie. Może scenarzyści zakładali, że i tak wszyscy znają wszystkie sekrety powieści?
Wrażenia
Generalnie sam nie wiem, co o tym sezonie sądzić. Wydaje mi się - mimo wszystko - słabszy od pierwszego, ale znowu nie na tyle, by rezygnować z dalszego oglądania. Ot, twórcy mają jakąś swoją wizję fabularną, Sapkowski im przyklaskuje, więc tragedii nie należy się raczej spodziewać. Jest inaczej, niż w sadze, niektóre wątki są kompletnie zmienione, inne wykorzystane odmiennie niż w oryginale, ale "inaczej" nie od razu musi znaczyć "gorzej".
Bardzo dobrze wypadają za to potwory, szczególnie te sprowadzane przez Monolity. Są duże, dobrze animowane i odpowiednio paskudne, choć ciut chyba za łatwe do pokonania. Lokacje - bardzo dobre, zarówno wnętrza, jak i plenery. Muzyka - no, jest, trzyma klimat, choć piosenka Jaskra nie ma startu do "Toss a coin to your Witcher".
Aktorsko Cavill potwierdza, że był dobrym wyborem. Freya Allan robi, co może, by wykrzesać coś z postaci Ciri - no, daje się lubić. Anya Chalotra, a może bardziej Yennefer, trochę mnie zawiodła, ale to nie wina aktorki, tylko napisanej roli. Cała reszta gra całkiem sprawnie, chociaż niemożliwie denerwuje mnie Eamon Farren w roli Cahira. Joey Batey jest nieco bardziej denerwujący niż poprzednio i zdecydowanie się wyróżnia, tylko nie wiem, czy na pewno na plus.
Słowem: oglądajcie, bo każdy chyba musi ocenić ten sezon samodzielnie. Nie jest źle, a kto wie, co przyniesie nowy sezon?
Jak dla mnie, to możesz nawet o tym ostatnim odcinku napisać. Ciekawa jestem.:))) Bo nie oglądałam i nie będę oglądać. Zdecydowanie wolę książki. Poza tym w naszym "Wiedźminie" obsada bardziej mi się podobała, aczkolwiek mam pewne zastrzeżenia, a Jaskra pominę stosownym milczeniem... Bo film, niestety, obejrzałam... Ale zdecydowanie dla mnie Geralt jest tylko jeden, czyli Żebrowski.:)))
OdpowiedzUsuńNo cóż, gdyby nie porywanie się na ekranizację "Wiedźmina" bez budżetu i możliwości zrobienia DOBRYCH efektów specjalnych, to efekt polskiej adaptacji mógłby być dużo lepszy i ja traktuję serial (bo film to jednak słaby jest) jako niewykorzystaną szansę. Mnie też Żebrowski pasował (i większość obsady), nawet tego Jaskra-Zamachowskiego bym przeżył, choć się nijak ma do opisu książkowego. Najlepszy byłby miks - polscy aktorzy, plenery i muzyka Ciechowskiego + efekty specjalne i greenscreeny z serialu Netfliksa :)
UsuńA co do ostatniego odcinka - no cóż, Netflix postanowił już teraz zdradzić coś, na co czekało się w sadze praktycznie do końca. Ujawnił tożsamość Emhyra. Może dla niektórych w sadze to też była oczywistość, ja się nie domyślałem aż do końca, wręcz podejrzewałem przez pewien czas, że to Vilgeforz jest Emhyrem i dla mnie ostateczne rozwiązanie zagadki było jednym z dużych plusów i zaskoczeń. A tu szast-prast i wiemy. I na dodatek nie w jakiś wymyślny sposób, po prostu pokazują twarz Emhyra, którą dopiero co widzieliśmy we wspomnieniach Ciri i Cesarz swojemu dworowi objaśnia, co i jak...
Ale mówię, w tym sezonie już zostało tak zamieszane w fabule, że może ma to jakiś długofalowy sens - na razie trudno ocenić. Im dłużej się jednak zastanawiam, tym bardziej obawiam się, że to po prostu celowe uproszczenia, żeby się amerykańscy widzowie nie pogubili :(
No z tym Emhyrem to faktycznie niefajnie.
UsuńTak, najlepiej by było zrobić z tego mieszankę i wreszcie znaleźć porządnego Jaskra.:))) Pamiętam opis Dijkstry: "Z tego co wiem, masz lat około 40 wyglądasz na 30, myślisz, że masz 20, a zachowujesz się jak dziesięciolatek".:))) Cytuję z pamięci, ale sens był mniej więcej taki. Poza tym Jaskier mógł być brany za elfa, to musiał być przystojny a tu... no cóż.:))) Jeśli chodzi o przystojniaka ze wspaniałym głosem, to pasuje mi się młody Bocelli.:)
E, no nie jest aż tak źle z tym serialowym Jaskrem - to znaczy, nie było w poprzednim sezonie, bo teraz stał się irytujący nieco. Ale głos ma ładny, i może się podobać - a może jego zachowanie w drugim sezonie wynika ze zbyt dosłownego potraktowania definicji Dijkstry? ;) Zwłaszcza o tym dziesięciolatku ;)
Usuń