[O] Bill Bryson - W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku

Zacznę nietypowo - to dość dziwna książka. Można nawet chyba powiedzieć, że jest to książka-dygresja, bowiem autor, rozpocząwszy ją, snuje jakby długą, przykominkową opowieść o dziejach ludzkiego domu i tego, co się z domem wiąże: jedzeniu, oświetleniu, szkle, służbie... Jednym słowem, od Sasa do lasa.

I wydawać by się mogło, że z tego powodu książka będzie nużyć, jednak tak się nie dzieje. A przynajmniej nie działo się tak w moim przypadku - przeczytałem ją powolutku i z niejakim zaciekawieniem, choć faktycznie muszę przyznać, że ktoś sądzący książkę po okładce (czy raczej: tytule) może poczuć się oszukany. Bo tutaj nie znajdziemy rozdziałów w rodzaju: "Skąd się wzięły sztućce?" czy "Kiedy wynaleziono komin?". Tu zaczynamy dość zaskakująco od historii Crystal Palace, żeby przejść przez historię Anglów i Sasów przenoszących się do Brytanii do historii powstania przemysłu naftowego czy genezy żarówki.

Gdybym nastawił się na układ "encyklopedyczny", rzuciłbym książkę w kąt. Ale Bryson pisze tak, jakby był dziadkiem, siedzącym z nami przy buzującym ogniu w zimowy wieczór i snującym opowieści z czasów minionych. Jedna opowieść niezauważalnie przechodzi w drugą - jak w przypadku, gdy od oświetlenia domu przechodzimy do połowów wielorybniczych i powstania fortuny Rockefellera. Mnie akurat to wcale nie przeszkadzało, ba, czytałem to z zainteresowaniem, nie wiedząc, gdzie znajdę się po przejściu na kolejną stronę.

Prezentowana na kartach książki wiedza - o ile mogłem ją w kilku miejscach zweryfikować - sprawia wrażenie rzetelnej, aczkolwiek naturalnie nie jest to rozprawa naukowa. Tym niemniej osoby, które chcą poznać niektóre ciekawostki (np. ilu żelazek trzeba było kiedyś do prasowania), na pewno się nie zawiodą - inna rzecz, ile z tych rozrzuconych tu i ówdzie faktów zapamiętają, by zabłysnąć w towarzystwie.

Gdybym miał na siłę znaleźć jakąś faktyczną wadę, byłaby to chyba "anglosasko-centryczność", bo w zasadzie w rozważaniach dominują przykłady przede wszystkim z Anglii (Zjednoczonego Królestwa) oraz (w mniejszym nieco stopniu) ze Stanów Zjednoczonych. Sprawia to momentami wrażenie, że poza granicami tych dwóch państw niewiele się działo, a wybitni wynalazcy ze Starego Kontynentu, Indii, Chin czy Japonii wnieśli do historii tyle, co nic. Szczególnie mnie to uderzyło w rozdziale opisującym dość dokładnie historię oświetlenia, gdzie jako wynalazcę nafty i lampy naftowej podany jest Abraham Gesner i ani słowem nie zająknięto się o Ignacym Łukasiewiczu, który miał na tym polu jednak większe zasługi...

Tym niemniej książkę, wydaną przez Zysk i S-ka, polecam Waszej uwadze, bo zdecydowanie przeważają "plusy dodatnie". Na leniwe letnie wieczory jak znalazł!

Komentarze

  1. Od momentu ukazania się tej książki na rynku myślałam o tym, by ją przeczytać. A jednak, nie złożyło się. Chyba byłabym rozczarowana, bo spodziewałam się po niej właśnie historii rzeczy codziennego użytku (co zapowiada okładka). :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz