[O] Barbara "Elfik" Michalska - Przyjemność rysowania

Na tę książkę trochę się naczekałem, bo prawie miesiąc, ale w końcu doszła. Mam egzemplarz z niebieskim autografem (jak wspomniała Autorka, tylko 10% autografów było niebieskich, więc ma to posmak pewnej elitarności, a co!) i muszę przyznać, że po lekturze mam nieco mieszane uczucia. Ale książka wcale nie jest słaba. Tylko jest jej... mało.

Nudne rzeczy obowiązkowe

Zanim jednak o treści, to kilka słów należy się formie. Książka ma format zbliżony do B5, więc jest "średnio duża" i przyznam, że z jednej strony stanowi to jej zaletę (bo wygodnie się czyta i zmieści się w niewielkim regale), ale z drugiej to spora wada. Bo to książka z grafiką. Z obrazami. Ze zdjęciami. Gdzie obraz gra - a może powinien grać? - bardzo ważną rolę.

Edytorsko znalazłem dwa, trzy potknięcia - najbardziej zakłuło mnie w oczy "reference foto", więc generalnie jak na ponad dwustustronicową publikację nie jest źle.

Do jakości wydania nie mam zastrzeżeń innych, niż lekkie spranie kolorów, które wynika prawdopodobnie z użytego rodzaju matowego papieru. I tutaj także z jednej strony to zaleta (tzn. matowy papier jest zaletą), bo brak uciążliwych, przeszkadzających odblasków, ale z drugiej - wada, bo aż by się momentami chciało zobaczyć soczyste, jaskrawe kolory niektórych ilustracji.

Ale czy tu chodzi o obrazki?

Większy kłopot jednak mam z treścią, którą Autorka zawarła w książce. Nie jest to bowiem podręcznik rysowania, raczej podręcznik podsycania w sobie miłości do rysunku i do rysowania. I za to Autorce chwała, bo książek o tym, jak rysować dłoń czy jak zacieniować okrąg, by wyglądał jak kulka jest na rynku całe mrowie. I przyznam, że pierwsze rozdziały czytałem z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza że nie tego się spodziewałem. I bardzo żałowałem, że od 77 strony zaczyna się "Praktyka". Naprawdę, chętnie poczytałbym więcej przemyśleń bardziej teoretycznych, rozważań na temat stylu, na temat obecnej presji na biegłość warsztatową, o samoocenie, o krytyce, może o analizie. "Praktyka" wprawdzie też jest momentami interesująca, jednak tutaj widać pewne rozchwianie, bo raz bardzo skupiamy się na narzędziu (szerokie opisy kredek czy markerów), a raz na jakichś nieśmiałych próbach nawiązania do teorii (kompozycja, dobór kolorów). Tu widziałbym jednak większy nacisk na ten drugi aspekt - bo sama Autorka zaznacza, że narzędzie samo w sobie, choć istotne, nie jest najważniejsze.

Zabrakło mi też jakiegoś rozdziału, w którym Autorka w ogóle przedstawiłaby rozważania o samym rysowaniu jako technice - dlaczego rysowanie? jakie są zalety? jakie wady? Czy malowanie może uzupełnić rysunek? Zabrakło też opisu technik mieszanych oraz rysunku innymi technikami niż tylko ołówek, kredki i markery. Wprawdzie wspomniana jest awersja Autorki do pasteli i innych "sypkich" technik (zapewne także węgla - co akurat potrafię zrozumieć), ale dlaczego nie ma rysunku tuszem, skoro opisu doczekał się nawet długopis? Dlaczego nie ma choćby krótkiego napomknienia o nowoczesnych sposobach rysowania - z wykorzystaniem tabletów i programów graficznych? Czyżby te sposoby nie mogły dostarczyć przyjemności? Troszkę się uśmiecham w tym momencie i jeśli Autorka to czyta, to proszę, niech nie bierze sobie tych wszystkich narzekań zbyt do serca - zwyczajnie wyhodowałem sobie przez miesiąc zbyt duży apetyt na tę książkę i stąd poczucie braku. Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że spełnienie moich marzeń w tym względzie spowodowałoby, że książka miałaby pewnie 400 stron i kosztowała dwa razy tyle, ale... no, pomarzyć sobie mogę, prawda?

Czy dobrze jest być skrybą...

Nie chciałbym, żeby ten opis zabrzmiał jak jedno wielkie narzekanie - wcale tak nie jest. Absolutnie nie żałuję czasu przeznaczonego na lekturę - książkę pochłonąłem w jedno przedpołudnie. Ale tu wracamy do pierwszego akapitu. Tej książki jest za mało. Czyta się ją dobrze, ale kiedy nagle dochodzimy do ostatniego, krótkiego rozdziału kończącego, to pozostaje spory niedosyt i żal, że to "już". A czyta się szybko, bo książka tak naprawdę nie ma za dużo tekstu - edytorsko zostało to rozwiązane przez szerokie marginesy i dużą momentami interlinię. Wygląda to elegancko, czyta się wygodnie, ale... za szybko.

Nie sądzę, by można powiedzieć o tej książce, że jest dobra czy niedobra. Mam wrażenie, że Autorka mogłaby napisać dwa razy tyle równie ciekawego tekstu i wcale bym wówczas nie narzekał. Ale czepiać się też za bardzo czego nie ma, zwłaszcza że to debiut autorski. Być może pojawi się kiedyś wznowienie - i może uda się je uzupełnić o jakieś dodatkowe treści? Może choćby w postaci e-booka? Bardzo na to liczę.

Tradycyjnie nie wystawiam żadnej oceny, ale zachęcam do lektury osoby, które nie szukają już poradnika, jak stawiać kreski. Bo to nie jest książka o tym, jak nazywają się poszczególne struny w gitarze, tylko raczej o tym, jak poczuć wenę do skomponowania ballady.

Aha, niestety, nie zasłużyłem na serduszko, bo nie policzyłem wiadomej frazy. Autorka i ja wiemy jakiej. A jeśli Wy nie wiecie, to zapraszam do czytania!

Komentarze