[O] Avengers: Endgame (powtórka spoilerowa)

No i tak się zdarzyło, że tydzień po pierwszym seansie spotkała mnie możliwość uczestniczenia w drugim. Rzadko bywam dwukrotnie w kinie na tym samym filmie (poprzednio chyba na "Przebudzeniu Mocy"), ale tym razem wybrałem się nie tylko dla przyjemności. Niejako przy okazji zapoznałem się z oryginalną ścieżką dźwiękową - zdecydowanie polecam, jest o wiele lepsza i wymowniejsza niż polski dubbing.

Ostrzegam też, że znów będę odnosił się bezpośrednio do fabuły, więc osoby jeszcze nie jej nie znające są narażone na popsucie sobie przyjemności z oglądania filmu.

Internety

Po pierwszym obejrzeniu "Endgame" naczytałem się i naoglądałem recenzji, bo byłem ciekaw, czy inni odebrali film podobnie jak ja. Okazało się, że film rzeczywiście wzbudził kontrowersje, moim zdaniem większe niż poprzedzająca go "Infinity war". Czy zapoznanie się z innymi punktami widzenia zmieniło mój odbiór? Tego byłem ciekaw, zasiadając w sobotę w niespodziewanie wygodnym fotelu kinowym.

Od razu może uprzedzę, że film mi się nadal podobał. Ani specjalnie bardziej, ani przesadnie mniej - co poczytuję za jego plus, bo za drugim razem seans przebiegł zdecydowanie mniej emocjonalnie i, jak sądzę, dzięki temu bardziej mogłem się skupić na szczegółach.

Co nadal nie działa?

W pierwszej recenzji wypunktowałem kilka rzeczy, które nie bardzo mi podeszły w najnowszych "Avengersach": podróże w czasie, Kapitan Marvel, Hulk, Thor, Hawkeye oraz Thanos. Czy coś się zmieniło?

Podróże w czasie to nadal - moim zdaniem - tani chwyt. I nie przekonały mnie argumenty zażartych obrońców Marvela, że to jedyna opcja i do tego sensownie rozwiązana (chodzi o to, że zmieniając coś przeszłości nie zmienia się przyszłości, tylko tworzy alternatywną linię czasową). Obrońcy ci zapominają dodać, że jest to jedyna opcja, by ucieszyć fanów sprytnymi retrospekcjami z poprzednich filmów. Nie neguję, że oglądanie znanych już scen i porównywanie zachowania czy wyglądu bohaterów jest bardzo satysfakcjonujące - oczywiście, że jest! Chodzi mi to, że wybrano najprostsze rozwiązanie - no, chociaż odebranie natychmiast Thanosowi kamieni i cofnięcie tego, co zrobił, byłoby jeszcze gorsze.

Poza tym film nie jest konsekwentny w założeniach - końcowa scena z Kapitanem Ameryką nijak nie pasuje do przyjętego sposobu działania podróży w czasie. Kapitan nie mógł się cofnąć do tej samej rzeczywistości, w której Avengersi pokonali Thanosa i tam zestarzeć u boku Peggy - a to sugeruje scena z ławeczką (Kapitan nie przeszedł przez portal, który otworzył Hulk). Dalsze domysły są w moim przekonaniu bezcelowe, bo to było po prostu pożegnanie postaci i twórcy chcieli, aby wszyscy się przekonali, że Steve znalazł wreszcie szczęście. Co nie zmienia faktu, że to niekonsekwencja.

Kapitan Marvel ani za grosz nie stała się sensowniejszą bohaterką po drugim seansie. Jej tłumaczenia o konieczności odwiedzenia innych światów są dla mnie ciągle wymówką, by usunąć tak potężną postać na niemal cały film. A jej powrót w najodpowiedniejszej chwili - choć spektakularny i cieszący mnie jako widza - należy do zbioru tych samych tanich chwytów.

Hulk, kojarzący się w "Endgame" ze Shrekiem, nadal budzi mój sprzeciw. No, nie podoba mi się to i już - chociaż tutaj podobno jest to zgodne z komiksami i wierni fani utrzymują, że takie zjednoczenie Bruce'a Bannera i Hulka to najlepsze, co mogło się wydarzyć. Pozwolę sobie zgodzić się z Walkirią: "Wolę was w dwóch postaciach".

I podobnie broniłbym swojego negatywnego odbioru Thora, ale tu akurat troszkę zdanie zmieniam: choć żartów z Thora i z Thorem jest ciut za dużo, ta ucieczka boga piorunów w morze piwa wydała mi się jednak bardziej wiarygodna przy drugim oglądaniu. Ostatecznie "kupuję" to, zwłaszcza jeśli Thor ma być w najbliższym czasie częścią teamu Strażników Galaktyki.

Na koniec zostawiłem sobie Thanosa - i wciąż podtrzymuję, że został spłycony i sprowadzony do roli "standardowego" czarnego charakteru. Jednak coś jest w tym, że jest on sporo młodszy i dopiero zaczął zbierać Kamienie Nieskończoności, więc faktycznie teza, że wpadł we wściekłość, gdy odkrył machinacje Avengersów, ma rację bytu. Powiedzmy, że ten jego stoicyzm i wielowymiarowość, które znamy i lubimy z "Infinity war", to jednak efekt dojrzewania postaci do jej przeznaczenia.

A tak naprawdę

A tak naprawdę to myślę sobie, że "Endgame" jest filmem innym niż wszystkie dotychczasowe - to bodajże pierwszy przypadek w historii kina, gdzie jeden film spina i domyka historię opowiedzianą (w miarę spójnie) w ponad dwudziestu innych filmach, tworzonych i pokazywanych przez 11 lat!

Na dodatek jest to film osadzony w uniwersum Marvela, które kochają miliony ludzi na całym świecie - to właśnie film przede wszystkim dla nich. I chociaż nie jest przez to filmem doskonałym (i zestarzeje się o wiele bardziej niż np. "Zimowy żołnierz"), to dla fanów tak czy inaczej jest najlepszym zamknięciem tak zwanej "trzeciej fazy" (chociaż stop, stop, "Spiderman daleko od domu" ma być faktycznym epilogiem).

Z mojego punktu widzenia "Endgame" jako samodzielny film jest... słaby. Pretekstowa fabuła, nie do końca płynnie łączące się poszczególne akty, niekonsekwencje i tak dalej, i tak dalej. Ale "Endgame" jako zakończenie Avengersów i podsumowanie dotychczasowej filmowej sagi Marvela jest świetne! I absolutnie nie żałuję, że obejrzałem je dwa razy.

Jeśli ktoś zatem wielkim fanem nie jest, wcześniejszych filmów nie oglądał, to pociechę z "Endgame" będzie miał słabą. Ale dla pozostałych, a zwłaszcza nerdów - pozycja obowiązkowa, do której zachęcać nie trzeba.

Komentarze