[O] Avengers: Endgame (spoilerowo)

Wczoraj w tym samym miejscu, co rok temu i w tym samym składzie (pozdrawiam z tego miejsca Krzyśka i Wiktora!) siedliśmy do kontynuacji Avengers - Infinity War. Oczekiwania i ekscytacja były duże, przynajmniej u Krzyśka i u mnie, bo Wiktor już wcześniej zdążył się dowiedzieć, co się w filmie wydarzy. Zadowoleni usiedliśmy zatem na środku sali kinowej i po przebrnięciu reklam oraz zapowiedzi, odpłynęliśmy na trzy godziny. Tak, trzy.

Jeszcze raz - po tytule - ostrzegam, że pojawią się w mojej minirecenzji opisy zdradzające szczegóły (i to istotne) fabuły, więc jeśli ktoś nie chce sobie psuć zabawy z oglądania filmu, to teraz grzecznie zamyka przeglądarkę i biegnie na seans.

Krótko o fabule

Film zaczyna się od przypomnienia (a jakże), jak Thanos wpłynął na los wszechświata - a twórcy robią to, pokazując przykład rodziny Hawkeye'a. Robi nam się odpowiednio przykro, ale widzimy jeszcze kilka łzawych scen, trochę kłótni (zwłaszcza po powrocie Tonego Starka na Ziemię) i generalnie daje się odczuć, że usunięcie połowy ludzkości jednak wpłynęło na świat. Na ekranie pojawiają się powoli napisy "Pięć lat później".

Teraz do akcji wkracza Ant-man, przypadkowo uwolniony z wymiaru kwantowego przez szczura (sic!). Ant-man, rozpoznawszy pobieżnie sytuację, wymyśla plan podróży w czasie w celu odzyskania kamieni nieskończoności, zanim Thanos je wszystkie zgromadził. Avengerowie zbierają się i wykonują misję, Thanos przybywa na Ziemię po swoją (jak uważa) własność, mamy rozpierduchę, śmierć jednego z głównych bohaterów i... koniec gry.

Dlaczego?!

Od razu mówię: film mi się podobał. ALE! Ale, niestety, odczuwam przemożne wrażenie, że mógł być dużo lepszy. A najgorsze, co scenarzyści mogli wymyślić, to podróż w czasie. No więc właśnie to wymyślili.

Pal licho już nawet fakt, że na sposób realizacji tak fantastycznej możliwości Tony Stark wpada ot tak, po kwadransie obliczeń i sprawdzeniu kilku wariantów. Ja wiem, że to geniusz, ale - na Boga - podróż w czasie wymaga chyba czegoś więcej niż tylko powiedzenia do komputera, że ma stworzyć wstęgę Möbiusa, na której przebiegną jakieś linie i to wszystko. Po czym lądujemy w siedzibie Avengers, gdzie jest już stworzona odpowiednia machina i stroje dla bohaterów. Oczywiście, scenarzyści próbują coś tam wyjaśniać pseudonaukowym bełkotem, jednak wiadomo, że to wszystko ściema.

Dlaczego się czepiam tych podróży? Zwłaszcza że wielu recenzentów kwituje to słowami, że "przecież to jedyne wyjście" i "inaczej się nie dało". No, co za bzdura! Sam miałem wiele pomysłów przez ten rok, jak można było rozwinąć fabułę, nie sięgając po podróże w czasie czy tego czasu cofanie. Ot, chociażby odzyskać od Thanosa kamienie i odnaleźć kogoś, kto potrafiłby choć częściowo "odzyskać" zamienione w proch postaci. Albo wykorzystać teorię równoległych wszechświatów. Albo nawet dowiedzieć się od Kapitan Marvel, że coś tam można jeszcze zrobić, zdziałać, odkręcić (niech się ta pani Kapitan przyda!)

Podróże w czasie są też niedogodne z innego punktu widzenia - skoro można się cofać w czasie, to można ciągle i ciągle coś poprawiać. W "Endgame" twórcy - żeby zapobiec tego typu paradoksom - wprowadzili ograniczenia. Cofać się można tylko mając dozę pewnej substancji (której ilość jest ograniczona) oraz zmiany w przeszłości nie wpływają na teraźniejszość (?!). Wszystko to jednak na nic, bo naturalnie mamy po seansie mnóstwo pytań w rodzaju: skoro zmiany w czasie nie mają wpływu na teraźniejszość, to jak Kapitan Ameryka mógł zostać w przeszłości i dożyć tej samej teraźniejszości, w której żyją Avengersi? Jak teraźniejszość zachowała spójność, skoro z lat siedemdziesiątych wykradziono Tesseract, na którym bazowało mnóstwo wynalazków?

Podróż w czasie uznaję za największą wadę nowych "Avengersów" i bardzo szkoda, że nie wymyślono czegoś lepszego.

Aczkolwiek...

Burzę się na koncepcję podróży, ale to przecież właśnie dzięki nim mamy przyjemność (ogromną!) wrócić do scen już znanych, oglądając je z innego punktu widzenia. Widzimy też w ten sposób, jak zmienili się nasi bohaterowie, a czasem są to zmiany bardzo duże. Moją ulubioną sceną z tych "powrotnych" jest scena w windzie. Ludzie Hydry zabierają berło i chcą je wywieźć, Kapitan dołącza do nich i mamy niemal kalkę sceny z "Zimowego żołnierza". I kiedy spodziewamy się, że zaraz Kapitan ponownie rozprawi się z całą bandą zabijaków, ten przejmuje po prostu walizkę ze słowami "Heil Hydra", dając do zrozumienia, że należy do tej samej organizacji. Kapitalne (nomen omen) rozwiązanie!

Kapitan Marvel

Tej postaci byłem ciekawy, bo nie załapałem się jeszcze na film o niej, ale słyszałem, że jest okropnie potężna i w ogóle. No i pojawia się w "Endgame"... Powiem tak: ta postać mnie nie przekonała. Owszem jest potężna (a scena, gdy bez drgnięcia znosi morderczy cios Thanosa - bajeczna!), ale mam wrażenie, że ona jest ZBYT potężna. Dlatego właśnie twórcy odsyłają ją na większość filmu gdzieś na "tysiące innych planet, które nie mają superbohaterów". To jest tak słabe, że aż strach komentować. Popatrzcie bowiem: na Ziemi (nie gdzie indziej) Thanos dokonał anihilacji połowy życia we wszechświecie. To na Ziemię Thanos wróci, bo tu zostaną zgromadzone ponownie kamienie nieskończoności - i zapewne wydarzy się tutaj znów coś, co wpłynie na cały wszechświat i to raczej w straszny niż przyjemny sposób. A Kapitan Marvel mówi coś w rodzaju: "Nie pomogę wam, bo muszę lecieć na inne planety". Co?!

Nawet to bym jakoś przełknął, gdyby już się Kapitan Marvel nie pokazała (skoro jest taka zajęta i inne planety są ważniejsze). Ale nie, oczywiście w finale przylatuje i robi niezłą rozwałkę - czyżby otrzymała znowu smsa od Nicka Fury'ego? Wyzłośliwiam się, ale można to chyba było jakoś lepiej uzasadnić - może dać Kapitan Marvel jakieś zadanie na krańcach wszechświata, z którego to zadania wróciłaby w ostatniej chwili?...

Ciemne strony

Chociaż film mi się podobał, najeżony jest różnymi rzeczami, które niespecjalnie przypadły mi do gustu (chociaż czytałem i słyszałem, że dla niektórych akurat te rzeczy okazały się fajne i rewelacyjne). O podróżach w czasie i Kapitan Marvel już pisałem, więc dodam teraz parę w sumie drobiazgów. Niespecjalnie spodobało mi się połączenie Bruce'a Bannera z ciałem Hulka - nie wiem, jakoś bardziej wolałem ich osobno tym bardziej, że ten "intelektualny Hulk", oglądany w dłuższych ujęciach, wygląda jakoś kiepsko (mam na myśli grafikę). W scenach dynamicznych tego nie było tak widać, ale tutaj bohater wydawał mi się bardzo sztuczny.

Teraz się pewnie narażę dużej grupie osób, ale nie podoba mi się, co twórcy zrobili z Thorem. Ja rozumiem, że depresja, że trzeba było jakoś uzasadnić, dlaczego Thor nie daje rady Thanosowi (mimo posiadania zarówno Mjølnera, jak i Stormbreakera). No i trzeba było znaleźć kogoś do heheszków. W ten sposób znów zrobiono z Thora głupka rodem z pierwszego filmu o tym bohaterze, podczas gdy przecież i w "Ragnaroku", i w "Infinity War" akurat on przeszedł dużą przemianę i stał się wreszcie potężnym bogiem, najsilniejszym z Avengerów. Widzę tu podobieństwo do Kapitan Marvel - oho, Thor jest zbyt potężny, musimy znów zrobić z niego tępego przygłupa.

Pozostaje jeszcze wątek Hawkeye'a, który po śmierci rodziny stał się jakimś mścicielem, a który potem jeździ po świecie i zabija ludzi na prawo i lewo (ale kogo i jaki ma w tym cel - nie wiemy i się nie dowiadujemy). Kładę to jednak na karb zbyt małej długości (!) filmu - może ukaże się wersja rozszerzona o dodatkowe sceny, z której dowiemy się, o co tutaj chodziło.

Na koniec słów kilka o Thanosie, a precyzyjniej - o zepsuciu postaci Thanosa. Z wielowymiarowego czarnego charakteru, który ma swoje motywacje i swoją misję, nagle stał się zwykłym, płaskim "badguy'em", który tylko chce siać zniszczenie (i dodatkowo, któremu sprawia to przyjemność). To spore rozczarowanie dla mnie.

Finał!

Nie zrozumcie mnie źle - tyle napisałem o wadach, ale powtarzam: ten film mi się podobał. Bo w trzecim akcie są takie dwa momenty...

Pierwszy to przybycie Thanosa na Ziemię. Niszczy on pociskami siedzibę Avengersów, każe Nebuli odzyskać kamienie i siada sobie wygodnie w oczekiwaniu na powrót córki. A tymczasem naprzeciwko pojawiają się Kapitan Ameryka, Thor i Iron Man.

Spodziewałem się podobnego pojedynku (i po cichu na niego liczyłem), ale to zostało zrobione fantastycznie! Naprawdę wierzymy, że ta trójka da radę Thanosowi, zwłaszcza gdy Kapitan chwyta za Mjølnera (!!!). Re-we-la-cja!

Niestety, Thanos odpiera atak, Kapitan pobity i ze złamaną tarczą zostaje odrzucony. Co teraz będzie? Kto obroni Ziemię? Kapitan wolno podnosi się z Ziemi i niezłomnie idzie naprzeciwko Thanosa i jego armii, mimo że nie ma szans (jak się wydaje).

I wtedy bum! Otwierają się portale i na placu boju pojawiają się WSZYSCY superbohaterowie. Są Strażnicy galaktyki, jest doktor Strange, jest Walkiria na pegazie (pal licho skąd go wzięła!), jest Czarna Pantera ze swoim ludem. Jest Spiderman! I ta cała masa postaci, które znamy i które kochamy, rzuca się do walki, której jeszcze w kinie chyba nie było. Rozmach tego starcia przyćmiewa dotychczasowe części i naprawdę serce się raduje, widząc rozmach i różnorodność. I to właśnie wrażenia z tej sceny podnoszą znacząco moją ocenę całego filmu - ona po prostu wynagradza wszystkie wcześniejsze (i późniejsze) niedostatki. Scena z Kapitan Marvel, scena ze Spidermanem, w końcu scena finałowa z Iron Manem i pstrykaniem... No powiadam Wam, dzieje się!

Potem niestety mamy trochę wyciskaczy łez i bezsensowną scenę z Kapitanem Ameryką, odnoszącym kamienie nieskończoności w bezpieczne miejsce (domyślamy się, że Kapitan realizuje zwrot kamieni w te same miejsca, z którego zostały zabrane). Scenę bezsensowną fabularnie, ale nie emocjonalnie - bo my chcemy, żeby wreszcie Kapitan odpoczął, odszukał swoją miłość życia i znalazł szczęście. Pod tym względem jest to bardzo udane zakończenie wątku Kapitana Ameryki.

Gra zakończona. Uniwersum straciło Visiona, Iron Mana, Kapitana Amerykę i Czarną Wdowę, nie będzie więc już takie same. Co wymyśli Marvel i czym będzie przyciągał? Zobaczymy, podobno nowy "Spiderman" ma nieco więcej wyjaśnić. Tak czy owak, skończyła się pewna epoka i nie wydaje mi się, żeby przekazanie tarczy Kapitana Ameryki w nowe ręce stworzyło podobną jakość.

A film? Dobry, ale mógłby być lepszy. O wiele lepszy.

Komentarze