11 godzin przy Atari
W ostatnią sobotę miało miejsce live Retro na gazie, podczas którego Borsuk i Larek grali do upadłego (11 godzin!) w różniste gry na Atari. Przyznam, że rzucałem okiem od czasu do czasu, co tam się akurat przewijało na ekranie i "natchnęło mnie", żeby też sobie pograć co-nieco (mimo szumnych obietnic, że "zostawię Titanica").
Niestety, ostatnim razem tak pogmerałem w konfiguracji Altirry, emulatora Atari, że nie chciała mi się uruchomić żadna gierka. Nie pomogła reinstalacja, trzeba było przeszukać rejestr systemowy i usunąć tkwiącą tam konfigurację.
Postanowiłem pograć w gierki nieco inne niż ostatnio. Pojawił się w mojej głowie nawet pomysł, by wziąć na tapet w ogóle jakieś kompletnie nieznane gierki i je "rozgryźć", ale jednak jeszcze nie tym razem. Tym razem badałem po prostu kolejne gry z listy sobie znanych, w które łupałem za młodu, z nowych dołączyłem tylko Henry's House, bo gierka mnie zaintrygowała bardzo kolorową grafiką (jak na Atari) i dużymi, animowanymi obiektami. I co z tego wyszło?
No, jak zwykle. Czyli skończyłem sfrustrowany, z poszarpanymi nerwami, prawie rzucając pada w kąt. A zaczęło się całkiem przyjemnie, bo troszkę poganiałem policjantem w Keystone Kapers:
Keystone Kapers
I to mi szło całkiem sprawnie. Potem przeszedłem spory kawałek we Fredzie:
Fred
Fred
Znudziłem się jednak (kto grał, ten wie, że porywających akcji tutaj się nie znajdzie). Postanowiłem zatem spróbować czegoś bardziej dynamicznego i padło na Chopliftera:
Choplifter
Choplifter
Tu jednak nie przeszedłem nawet pierwszego poziomu - ale i za czasów młodości raczej nie dawałem tu rady, więc jeszcze się nie denerwowałem. Przypomniałem sobie za to, że była taka gierka, Astro Chase, która nawet miała animowane intro. Wgrałem, faktycznie intro było, ale jak tylko zacząłem grać, to praktycznie od razu przestałem, maksymalnie zirytowany sterowaniem i bezwładnością kontrolowanego "statku kosmicznego". Odetchnąłem głęboko...
Astro Chase
Astro Chase
Gdzieś po głowie tłukło mi się, że niegdyś grałem z zapamiętaniem w Crystal Riders, która to gra strasznie mi się podobała:
Crystal Riders
Crystal Riders
Okazuje się jednak, że obecnie, nawet korzystając z precyzyjnego pada, szlag mnie zaczął trafiać zanim doszedłem do drugiego "pokoju", a później nie było wcale lepiej. Znów seria uspokajających oddechów. Może Desmond's Dungeon, gdzie złodziejaszkiem zbieramy worki funtów i unikamy pająków oraz spadających bomb i mikrowulkanów (!?).
Desmond's Dungeon
Desmond's Dungeon
Nie? To może klasyczny Frogger?
Frogger
Tu naprawdę miałem ochotę pogryźć pada, gdy na początku nie potrafiłem przeskoczyć nawet ulicy - ale zaciąłem się i doskakałem pierwszą żabą do bezpiecznego zakątka po drugiej stronie rzeki. Potem drugą żabą. A potem straciłem już wszystkie życia i trzeba było zaczynać od nowa. A że za drugim razem wcale nie szło mi lepiej (raczej gorzej), stwierdziłem z rezygnacją, że może jednak spróbuję czegoś nowego i wgrałem Henry's House:
Henry's House
Henry's Hous
No i odbiłem się od tej gry. Graficznie rzeczywiście jest rewelacyjna - dużo kolorów, duże animowane obiekty, płynna animacja. Aż żałuję, że trzydzieści lat temu ta gra mi się zwyczajnie nie uruchamiała (bo miałem ją na jakiejś dyskietce, razem z Ghost Chaserem). Jednak jest to jedna z popularnych na Atari pozycji, gdzie trzeba opanować sterowanie do perfekcji, bo liczy się tu (dosłownie!) każdy piksel, a dotknięcie nawet ściany kończy się śmiercią. Nie przeszedłem (wstyd przyznać) nawet pierwszego pokoju.
Klasyczną już Lasermanię włączyłem tylko po to, żeby przejść kilka plansz, które jeszcze pamiętałem z grubsza:
Lasermania
Lasermania
Odpocząłem dopiero przy Pooyanie, który (chyba z racji na banalne sterowanie) nie wymaga nie wiadomo jakiej precyzji i dokładności - po prostu strzela się do baloników i już:
Pooyan
Prawie odprężony (bo przeszedłem parę poziomów aż!), postanowiłem zmierzyć się z traumą dzieciństwa, którą tak zachwalali Borsuk z Larkiem - czyli z Mouse Trap:
Mouse Trap
Mouse Trap
No i nie, nie i jeszcze raz nie! Ta gra jest straszna! Jakoś dałem radę pierwszym dwóm poziomom, ale przy próbie przejścia trzeciego straciłem wszystkie życia i resztki zapału do bawienia się tą grą. Dla ukojenia nerwów sięgnąłem po Pool, czyli zabawę bilami:
Pool
I faktycznie, dało się w to trochę "popykać", jednak grę rozkłada sterowanie i (było nie było) mocno irytujący dźwięk, gdy biała bila wpadnie do łuzy...
Zrezygnowany, wgrałem na koniec Tappera:
Tapper
Tapper
Tapper
Planowałem zagrać jeszcze w Laurę autorstwa Larka, ale stwierdziłem, że nie będę sobie już męczył nerwów - ta gra jest naprawdę wymagająca i to nie tylko od strony sterowania, ale trzeba też sporo główkować, na co późnymi wieczorem nie miałem już specjalnie ochoty, bo oczy zaczynały mi się zamykać. Może następnym razem?
Podsumowanie
Podsumowanie jest takie jak ostatnio. Nie mam nerwów do tych klasycznych gierek ośmiobitowych. Podoba mi się współczesne podejście: po pierwsze by nie ginąć od razu, a po drugie, by nie zaczynać zawsze od początku. Nie jestem z gatunku hardkorowców, którzy (jak na przykład Borsuk) przechodzą gry "na jednym życiu" dla frajdy. Nie, nie, jeśli gram, to chciałbym zobaczyć co nieco z rzeczy przygotowanych przez twórców i nie uśmiecha mi się trwanie na pierwszym poziomie, bo nie "ucelowałem" co do piksela z jakimś skokiem. Rozumiem, że to może być dla kogoś źródłem satysfakcji, dla mnie jest jedynie źródłem zdenerwowania.
Czyli co? Następne podejście za pół roku i tylko do gier nieznanych? Zobaczymy - na razie mam dość grania na Atari.
Ech, co to były za czasy! Cieszę się, bo rozpoznaję większość tych gier (po screenach). Nie zniechęcaj się, graj! :))))
OdpowiedzUsuńAle nawet nie wiesz, jak się ma zszargane nerwy po takiej sesji :) Szczerze podziwiam Borsuka i Larka za ich entuzjazm i spokój :)
UsuńNo wtedy to nie byłam fanką gier. A i teraz jestem marudna, wybieram naprawdę nieliczne. Wtedy sobie ustawiam tryb relaks (bez limitu czasu) i gram sobie bez stresu, na spokojnie.:)
OdpowiedzUsuńJa obecnie też wolę popykać w coś mniej stresującego :)
Usuń